Rozdział I

„Siła skryta w ciemności”

Był piękny, letni dzień. Palące słońce powoli chowało się za czubkami drzew, zmierzając ku zachodowi i zwiastując nadejście nocy. Ptaki wzbijały się ku chmurom, przecinając skrzydłami nieskończoną przestrzeń nieba, jednak piękno i spokój natury coś zakłócało…

– Gourry, spadaj to moja ryba! – wykrzykiwała Lina Inverse, młoda mistrzyni arkanów czarnej magii.

Istniało niewiele spraw, które potrafiły Linę wytrącić z równowagi, ale z pewnością
do jednej z takich należał wspólny posiłek z Gourry’m. W tej jednej kwestii tych dwoje działało na siebie niczym płachta na byka. Poza tym jednym, małym wyjątkiem Lina
i Gourry stanowili świetny duet. Od dnia, kiedy przypadkowo poznali się na szlaku, stali się wręcz nierozłączni, stawiając razem czoła kolejnym przeciwnościom i wspólnie doskonaląc swoje zdolności. Przez te kilka lat Lina zgłębiła tajniki magii niedostępnej zwykłemu śmiertelnikowi, a Gourry, dziedzic legendarnego Miecza Światła, osiągnął perfekcję w sztuce szermierstwa.

– Nic z tego! Ja ją złapałem, więc należy do mnie! – odpowiedział z uśmiechem blondyn, odpychając dziewczynę, która usilnie próbowała wyrwać z jego dłoni ostatnią porcję kolacji.

– Ach, tak? – warknęła czarodziejka, a jej brew drgnęła niebezpiecznie. – Chyba zapominasz, z kim masz do czynienia… – Po chwili w jej dłoni rozbłysło czerwone światło. – Źródło wszelkiej mocy… szkarłatny płomieniu… – rozpoczęła inkantację dobrze znanego zaklęcia.

– Ach! Lina, daj spokój! – jęknął przerażony Gourry. Orientując się w sytuacji, natychmiast zerwał się z miejsca i podbiegł do pobliskiego strumienia, próbując zapobiec nieuniknionemu, bo Lina choćby z powodu wrodzonej upartości, nigdy nie przerywała raz rozpoczętego zaklęcia. – Masz, masz! Więcej ryb! Wszystkie są twoje!
– paplał przerażony i starał się wyłowić kolejne nieszczęśnice z zastawionych wcześniej sieci.

– Udziel się mym dłonią i bądź mi mocą… – kontynuowała czarodziejka. – Fireball! – krzyknęła w końcu z błogim uśmiechem na twarzy. – Dzięki Gourry – dodała, podchodząc do osmolonego blondyna zastygłego w bezruchu i wyciągając z jego dłoni rybę. Oczywiście, moc zaklęcia była dobrana w sposób, który miał jedynie pokazać, kto tu rządzi, a nie wyrządzić realną krzywdę. – Widzisz Gourry… nawet się upiekła! – Wyszczerzyła się ironicznie.

– Och, zachowujecie się jak dzieci! Czy wy naprawdę nigdy nie dorośniecie? – podsumowała Amelia, zmuszając się do żartobliwego tonu. Tak naprawdę, wcale nie przeszkadzało jej zachowanie dwójki przyjaciół, do których zdążyła się już dawno temu przyzwyczaić. Czasem wystarczyło po prostu stanąć z boku i przeczekać, o czym dobrze wiedziała.

Amelia poznała Linę i Gourry’ego niedługo po tym, kiedy tych dwoje trafiło na siebie,
a kolejny przypadek połączył ich wspólne drogi. Z początku Amelii imponowały umiejętności Liny, sama będąc czarodziejką, chciałaby kiedyś osiągnąć taki poziom mocy. Jednak, w przeciwieństwie do Liny, Amelia specjalizowała się w białej magii
i miała zdecydowanie większe poczucie moralności, co zapewne było naturalne, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że Amelia, jako księżniczka stolicy białej magii Saillune, od zawsze wychowywana była w duchu dobroci i sprawiedliwości.

Ostatecznie Amelia postanowiła postąpić jak zwykle i po prostu nie wtrącać się w kłótnię przyjaciół, a kątem oka spoglądała na kogoś innego…

Zelgadis siedział nad brzegiem strumienia i wpatrywał się we własne odbicie. Obraz zniekształcił się trochę przez ten cały połów, a na wodzie utworzyły się kręgi. Amelia dobrze wiedziała, o czym chimera… nie, nie chimera…o czym Zelgadis myśli. Wiedziała, że znowu są to myśli związane z powrotem do normalnego ciała i zdjęciem klątwy. Obsesyjne szukanie lekarstwa. Jednak nie mogła zrozumieć, po co? Przecież Zelgadisowi nie było potrzebne żadne lekarstwo, przynajmniej według Amelii, jednak nie miała w sobie dość odwagi, aby mu o tym powiedzieć. Już dawno postanowiła, że jedyne, co może zrobić to być przy nim i towarzyszyć w tej żmudnej podróży po lek. Miała nadzieję, że może wtedy, gdy przestanie się koncentrować tylko na swoim wyglądzie, to może… może wtedy?

Zelgadis zwykle chodził własnymi ścieżkami, przeważnie podróżował wraz z Liną, Gourry’m i Amelią, choć zdarzało się, że potrafił zniknąć na kilka tygodni, nikogo nie informując i nie mówiąc, co właściwie robił przez ten czas. Pozostali mieli oczywiście swoje domysły, że i te zniknięcia musiały mieć związek z poszukiwaniem sposobu na zdjęcie klątwy. W wieku piętnastu lat, za sprawą potężnego zaklęcia, Zelgadis został przemieniony w chimerę. Aktualnie stanowił mieszaninę człowieka, golema i demona, co oczywiście było widoczne w jego nietypowym wyglądzie, twardej, błękitnej skórze przypominającej kamień, szpiczastych uszach i nienaturalnie białych włosach. Dodatkowo Zelgadis zyskał niesamowity refleks, siłę, szybkość, co w połączeniu z już doskonałymi umiejętnościami magicznymi i szermierczymi czyniło go praktycznie maszyną do zabijania wrogów.

Nikt z obecnej czwórki przyjaciół nie mógł nawet przypuszczać, że to właśnie obsesja Zelgadisa ostatecznie doprowadzi do tragedii. Póki co, mogli cieszyć się prawdopodobnie jednym z ostatnich beztroskich wieczorów.

– Zel! – zawołała rudowłosa. – Zel! Chodź, trzeba rozbijać obóz! Ściemnia się już!

Kiedy Zelgadis się odwrócił, Amelia szybko wbiła wzrok w ziemię, rumieniąc się i mając nadzieję, że jej nie zauważył. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że cały czas intensywnie się w niego wpatrywała. Pomimo jej chwilowych obaw, Zelgadis minął ją zupełnie obojętny. Biorąc głęboki wdech, Amelia w końcu zebrała się w sobie
i wyciszając własne emocje, w milczeniu ruszyła za nim. Muszą rozbić obóz, nim się ściemni.

Reszta wieczoru upłynęła spokojnie. Kiedy rozbili obóz i rozpalili ognisko, nie obeszło się bez drobnych sprzeczek pomiędzy Liną i Gourry’m, natomiast Zelgadis siedział jak zwykle cicho i widać było, że myślami był gdzieś zupełnie daleko. Amelia od czasu do czasu spoglądała na niego, a przez resztę pilnowała Liny, by ta nie walnęła w biednego Gourry’ego jakimś zaklęciem i przy okazji nie spaliła połowy lasu.

„Wieczór jak każdy inny” – westchnęła w myślach Amelia.

– Lina, opowiedz nam jakąś historię – zaproponował ostatecznie Gourry, ogrzewając dłonie nad ogniem.

– Historię? No, Gourry, ale po co? W końcu i tak nie zrozumiesz – odpowiedziała złośliwie, puszczając jednocześnie oko.

– Och, panno Lino, mogłaby pani okazywać więcej szacunku panu Gourry’emu…
– ripostowała Amelia, ale na widok miny przyjaciółki szybko zamilkła.

– Ech, jak chcecie… Może o hierarchii naszego świata? Ostatnio czytałam trochę na ten temat… Myślę, że Gourry jak zwykle nie ma o niczym pojęcia, albo zapomniał
– powiedziała, uśmiechając się do siebie Lina. – Hm… tylko od czego zacząć?
– zastanawiała się chwilę. – Dobrze już wiem! – zawołała entuzjastycznie. – A więc… Na początku było tylko Morze Chaosu. Nikt nie wie dokładnie, czy nawet orientacyjnie, kiedy i jak powstało. Jednak my już wiemy, że jest to istota – Pani Koszmarów. Z niej wyłoniły się cztery oddzielne filary. Jednym z nich jest właśnie nasz świat. Wiedzę na temat pozostałych mamy bardzo ograniczoną. Każdemu filarowi został przyporządkowany Boski Władca, jak i Demoniczny Lord. By zachować równowagę. Władca miał chronić świat, a Lord oczywiście przejąć nad nim władzę. Poza tym tworzą oni swoich sługusów, różne stworzenia, demony… – zaczęła wyliczać z przejęciem, jednak ciche chrapnięcie niespodziewanie przerwało miarowy monolog. – Gourry, ty ptasi móżdżku, jak mogłeś zasnąć podczas mojej wypowiedzi! – krzyknęła, jednocześnie szturchając go nogą.

– Ale za co…? – zajęczał, otwierając oczy.

– Idiota – powiedziała pod nosem Lina i pokręciła głową z rezygnacją. – Po co ja
w ogóle próbuję… – Mamrotała jeszcze przez chwilę pod nosem niezadowolona.
– Dobra kochani, chyba czas iść spać – podsumowała w końcu i jak gdyby nigdy nic, zwróciła się w stronę prowizorycznego posłania.

Gourry także wstał, skinieniem głowy pożegnał Amelię i Zelgadisa, po czym sam położył się nieopodal paleniska.

Siedzieli długo w milczeniu, a cisza między nimi stawała się coraz bardziej krępująca. Amelia wpatrywała się w ognisko z zaciętą miną. Języki ognia drażniły się nawzajem
i wydawałoby się, że grają w jakąś dziwną, niezbadaną nikomu grę. Zelgadis natomiast, patrzył w ciemność między drzewami, próbując wzrokiem przebić jej głębie i rozmyślał
o czymś intensywnie.

– Nie musi pan… – odchrząknęła cicho dziewczyna, a zaskoczony Zelgadis skierował na nią wzrok.

– Czego nie muszę? – Amelia zarumieniła się, na myśl, że jednak czasem ją zauważał.

– Nie musi pan szukać lekarstwa… – Jego usta skrzywiły się nieznacznie na tę odpowiedź.

– Nic nie rozumiesz – uciął krótko.

Nie powiedział jej nic złego, nie obraził jej, ale jednak… Amelia poczuła się urażona.
A mogła przecież nic nie mówić i po prostu cieszyć się jego towarzystwem. Przełknęła głośno ślinę, a razem z nią gorycz usłyszanych słów.

– Pójdę poszukać więcej drewna do ogniska, bo ogień powoli dogasa – powiedziała nerwowo, próbując zmienić temat, jednak chłopak zdawał się już wcale jej nie słuchać.

„Głupia!” – myślała zirytowana Amelia. „Jak w ogóle mogłam kiedykolwiek pomyśleć, że ja i on…? Znamy się już trzy lata! A w ciągu tych trzech lat? Nic!”

Szła tak, oddalając się od obozowiska, nie patrząc nawet gdzie i w duchu przeklinając samą siebie, kiedy nagle usłyszała za sobą odgłos łamanych gałęzi. Ktoś lub coś zmierzało w jej stronę. Niepokój, który ją ogarnął był wręcz nienaturalny, wiedziała, że równie dobrze mogło być to po prostu jakieś zwierzę, jednak intuicja podpowiadała, że to coś znacznie gorszego…

Z narastającym lękiem stwierdziła, że kroki stają się coraz głośniejsze. Z całej siły zacisnęła pięści, by powstrzymać ich drżenie, a ból brutalnie, ale skutecznie przywracał świadomość. Świadomość, która usilnie starała się ją opuścić. Coś było poważnie nie tak… Na ułamek sekundy czas zwolnił, dłużył się w nieskończoność. Mogłaby przysiąc, że na karku poczuła lodowaty, bezcielesny dotyk. Granice, które mogła znieść, zostały właśnie przekroczone. Puściła się biegiem przez las.

– Pomocy! – krzyknęła ostatkiem, chwytając powietrze w płuca, które zdawało się je rozrywać.

Nie zważając na to, w jakim kierunku biegnie, najszybciej jak potrafiła, przedzierała się przez leśne zarośla. Nie była teraz w stanie myśleć o rzucaniu zaklęć. Nie wiedziała skąd, ale podświadomie czuła, wiedziała, że nie miałaby żadnych szans z siłą czającą się w leśnej ciemności… Nagle potknęła się o jeden z wystających korzeni i upadła. Kiedy podniosła wzrok, z ziemi dostrzegła sylwetkę stojącą nad nią…

Updated: 25 Październik 2022 — 20:46

5 Comments

Add a Comment
  1. Umiesz budować napięcie i powiem szczerze, że zainteresowało mnie Twoje opowiadanie. Mam nadzieję, że nie skończysz tego bloga na jednej notce i z niecierpliwością czekam na następną. Czuje, że historia którą chcesz przedstawić będzie znacznie inna niż to co znamy ze Slayers’ów. Życzę weny twórczej przy tworzeniu kolejnych notek.

  2. ładne ^^ Już dawno nie oglądałam tego anime, chyba będę musiała odświeżyc pamięc =) Hihi, oj tak z tego co pamietam Lina miała zawsze taki temperament ^^ Hm, jasne czemu nie ! Dziekuję za komentarzyk ^^ Pozdrawiam serdecznie i dodaje do linków =) http://www.miyoshi-kuchiki.blog.onet.pl

  3. katte06@buziaczek.pl

    Chciałabym serdecznie zaprosic Cię na nowy odcinek na moim blogu ^^ http://www.miyoshi-kuchiki.blog.onet.plPozdrawiam ;*Z niecierpliwością czekam na kolejny part w w Twoim wykonaniu

  4. Dobry rozdział^^ Mam wrażenie, że główną bohaterką będzie u Ciebie Amelia, dużo piszesz o jej uczuciach, poza tym jest u Ciebie na pierwszym miejscu w uniwersalnych^^

  5. Jest sporo błędów, interpunkcyjnych, gramatycznych… przeczytam ostatni rozdział, ciekawe czy styl ci się poprawił 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

© 2018 Frontier Theme