Rozdział XLIII

„O ludziach, którzy kochali” 

Potężna fala energii rozlała się błękitnym światłem aż po sam horyzont. Usłyszał okropny trzask niszczonej dookoła materii, kiedy resztki tego świata zostały starte w proch. Ziemia zadrżała, niosąc głuche echo uderzenia.

Zelgadis otworzył oczy, czując się całkowicie wypompowanym z mocy. Z początku spodziewał się zobaczyć pozbawione życia ciała wrogów, ale zamiast tego, ze zdziwieniem odkrył świetlisty kształt zawieszony w przestrzeni oddzielającej go od demonów. Z niepokojem zauważył, że z każdą chwilą tajemniczy obiekt coraz bardziej przypominał ludzką sylwetkę… Kiedy postać odwróciła głowę w ich kierunku, nie był w stanie określić ani jej wyrazu twarzy, ani dokładnego wyglądu. Cała utkana była jedynie ze złotych nici światła i cienia.

Matka Wszechrzeczy…

Kątem oka wychwycił jak Maya i Acedia ukłoniły się głęboko, sam jednak był zbyt zszokowany, aby choćby drgnąć.

– Nie powinno cię tu być, Dziedzicu Krwi.

Wzdrygnął się, kiedy obcy szept rozbrzmiał w jego umyśle. Zdążył się już przyzwyczaić do rozmawiania telepatycznie z Nirali, jednak teraz to było coś zupełnie innego. Miał wrażenie, że Władczyni Chaosu przemówiła jego własnym, wewnętrznym głosem. Nie odpowiedział, był pewien, że obca świadomość wiedziała o nim już wszystko.

Prida zachichotała upiornie.

– W końcu sobie o nas przypomniałaś, Matko? – demonica ostatnie słowo wypluła z pogardą.

Istota niechętnie spojrzała w kierunku trójki demonów, które pomimo powierzchownych ran, nadal dumnie trzymały się na nogach.

– Moje dziecko, czas wracać do domu – zawyrokowała, przemawiając jednocześnie tysiącem różnych głosów.

Twarze demonów wykrzywiły się nieprzyjemnie.

– Nie… – mruknął Jashe, zaciskając usta. – Tym razem, to na ciebie już czas, Matko… – dodał, rzucając się do ataku.

Zelgadis mimowolnie cofnął się o krok, jak się okazało zupełnie niepotrzebnie. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, Władczyni Chaosu posłała demona na ziemię samym tylko ruchem dłoni. Jashe upadł, zwijając się w konwulsjach. Prida i Vondur zawyli wściekle, wyrywając naprzód tylko po to, aby po chwili podzielić los brata. Zelgadis ze strachem obserwował pokaz niesamowitej mocy, której z pewnością nie mógł dorównać żaden człowiek czy demon… W mgnieniu oka ciała ich przeciwników zostały dosłownie rozszarpane przez czystą energię.

– I coście stworzyli? – zapytała istota, rozglądając się dookoła, a tłum głosów w jej słowach jednocześnie krzyczał i rozpaczał cicho.

– Nieskończona Matko, wybacz nam i pozwól naprawić nasze błędy… – odpowiedziała cicho Maya, występując wraz z Acedią naprzeciw potężnej bogini.

– Gdy uszkodzeniu ulega świat, a cud staje się niedoskonały, cóż możecie uczynić wy, śmiertelni?

Istota rozłożyła ramiona powoli, majestatycznie. Zelgadis przymknął oczy, czując, jak przyjemne ciepło otula każdy zbolały, zmęczony mięsień. Czy naprawdę cały ten świat był już nic niewart? Niewypowiedziane pytanie szybko zgasło w ciemności, która spowiła jego umysł.

Miał przed sobą chaos, nieskończony jak bezdenne morze. Całe królestwo marzeń runęło wokół niego, bez śladu, trzasku czy hałasu… Rozwiało się jak senna mara wraz z setkami jego twarzy i wyobrażeń. W jego szarym wnętrzu były tylko gruzy, a pod nimi jeszcze więcej gruzów… Jego świadomość pulsowała bezsilnie pośród ruin, które sam wykreował.

Naprawić? To iluzja. Nie da się cofnąć wyrządzonych krzywd, wymazać ran, które na zawsze odcisnęły piętno w ich duszach…

Jednak… co gdyby mogli stworzyć ten świat na nowo? Przecież to właśnie na zgliszczach, z popiołów chaosu i zniszczenia, można zacząć tkać nowe marzenie.

O drugiej szansie.

Może choćby dlatego, warto oszukać śmierć.

***

– Zel! – krzyknęła Amelia, gwałtownie wybudzając się ze snu.

Ze strachem rozejrzała się po obcym pomieszczeniu. Była sama w niewielkiej izbie przypominającej pokój noclegowy w podrzędnej gospodzie. Zza zamkniętych drzwi dało się słyszeć cichy szum rozmów dochodzących z parteru. Drżącymi dłońmi wyplątała się ze zmiętej pościeli i pomknęła do wyjścia. Głosy i śmiechy przybierały na sile z każdym kolejnym krokiem. Biegnąc, wpadła do głównej sali…

Tuzin nieznajomych gawędził wesoło przy stolikach, racząc się posiłkiem i trunkami polewanymi przez roześmianą karczmarkę. Amelia zamarła w progu, przyciskając dłoń do rozdygotanych ust. Rozmytym wzrokiem przemknęła szybko po twarzach zebranych, ostatecznie zdając sobie sprawę z okrutnej prawdy.

Nie było go.

Chyba jeszcze nigdy nie czuła się tak bardzo nie na miejscu. Była jak maleńka postać, wycięta ze zmiętego, brudnego papieru i wklejona do jaskrawej, pełnej jazgotu scenerii. Odruchowo przywarła do ściany, aby nie upaść. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że głosy w karczmie przycichły, a sama właścicielka wraz z kilkorgiem gości przyglądali jej się z obawą. Oceniające spojrzenia przenikały jej skórę, paląc aż do kości.

– Wszystko w porządku, kochanie? – zagadnęła nieśmiało karczmarka, uśmiechając się dobrodusznie.

W porządku? Nie, nic nie było w porządku! Chciała wykrzyczeć to całemu światu, wyrwać z siebie cały ten ból, ale mogła jedynie milczeć. W końcu zmusiła się do niepewnego przytaknięcia, po czym wolnym krokiem, odprowadzana ciekawskimi spojrzeniami, ruszyła do wyjścia.

Kiedy znalazła się na zewnątrz, jej zmysły zalała cała gama barw i zapachów, tak różnych od tego, do czego zdążyła przywyknąć przez ostatni rok… Bujne, zielone zagajniki tańczyły lekko na wietrze, skąpane w jaskrawych promieniach słońca. Pachniało wiosną.

– Amelia… – znajomy głos ściągnął jej uwagę.

Gourry i Lina siedzieli na skrytej w cieniu ławce, przyklejonej do ściany gospody. Lina płakała.

– Jak się czujesz? – kontynuował spokojnie Gourry, jednocześnie obejmując ramieniem drżące ciało Liny.

Amelia ponownie nie odpowiedziała. Przysiadła ostrożnie na skraju ławki, wlepiając pusty wzrok w swoje dłonie. Całe otoczenie nagle stało się niesamowicie drażniące.

– Amelio? – Lina podniosła zapłakaną twarz, aby spojrzeć na przyjaciółkę. – Tak strasznie mi przykro…

– Przykro… – powtórzyła bezwiednie, uświadamiając sobie, jak niewiele znaczyły te słowa. Wszystkim zawsze było przykro, nieważne czy po prostu spóźnili się na spotkanie, czy ktoś umierał…

– Amelio… Lina opowiedziała mi o wszystkim, ty też powinnaś jej wysłuchać – stwierdził Gourry, niepewnie ściskając jej ramię.

– O czym tu dyskutować? – syknęła gniewnie, wzdrygając się na dźwięk własnego głosu. – Miałaś nadzieję, że znów nie będę o niczym pamiętać? Doskonale wiem, co zrobiłaś! Uśpiłaś mnie! Lina, jak w ogóle mogłaś zrobić coś takiego? Jak?! – wrzasnęła z wyrzutem, podrywając się na równe nogi i mimowolnie zaciskając pięści.

– Bo mnie o to poprosił…

– Poprosił? – powtórzyła powoli, wyraźnie akcentując każdą sylabę. – Bo?

– Bo umierałaś… – wyznała cicho czarodziejka, a jej skulona na ławce postać wydała się nagle jeszcze bardziej przygaszona. – Powiedział mi o wszystkim wczoraj wieczorem. Pamiętasz, kiedy Zel sam poszedł na spotkanie z Acedią? Zarzekał się później, że ją zabił zaraz po tym, kiedy odzyskał nasze moce, że nie dokończył paktu. To bzdura…

Amelia pokręciła nerwowo głową, czując nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. A więc o to chodziło? Już wcześniej wiedziała, że Zelgadis tak naprawdę nie zabił Acedii. Przyłapała go na tym kłamstwie…

– Nie rozumiem, jaki to ma związek ze mną?

– Kiedy próbowałaś się zabić… – Lina przełknęła ciężko. – Zażyczyłaś sobie szybkiej śmieci. W jakiś cholernie pokręcony sposób to życzenie trafiło właśnie do Acedii…

– Ty umierałaś Amelio – wtrącił nagle Gourry, ratując Linę od ciężaru przekazania bolesnej prawdy. – To dlatego byłaś w tak kiepskim stanie. Gdyby Zelgadis nic nie zrobił, prędzej czy później nie byłoby cię z nami – wyjaśnił cicho.

Brwi Amelii automatycznie powędrowały ku górze. Nie… To jakiś obłęd. Zacisnęła usta, czekając na dalszy ciąg opowieści. Lina westchnęła zmęczona, ocierając łzy z twarzy.

– Czego oczekiwałaś, Amelio? Co miałam zrobić? Zelgadis powiedział mi, że poszedł na układ z Acedią. W zamian za to, że sam zostanie w piątym filarze, Acedia miała uwolnić cię od tego przeklętego życzenia… Przysięgam, że nic o tym nie wiedziałam, aż do wczoraj. On nie dał mi wyboru. Powiedział, że i tak zostanie, a jeśli mu nie pomogę, to co najwyżej narażę też ciebie. Co miałam zrobić?! – powtórzyła ostatnie pytanie prawie krzycząc.

– Boże… – sapnęła, osuwając się na ziemię. Odruchowo ukryła twarz w dłoniach i przez długą chwilę po prostu próbowała poskładać słowa przyjaciół w jakąkolwiek całość.

Nie… Nie mogła w to uwierzyć.

Boże… Poczucie bezsilności było jak fala. Rozpaczliwie starała się łapać kolejne oddechy, a każdemu z nich towarzyszył fizyczny ból. Nie potrafiła go udźwignąć. Nagle cała niezwykła siła i heroizm towarzyszący jej przez wszystkie lata, zniknęły.

Nie było go.

Myśl o tym, że ten idiota zrobił to dla niej była nie do zniesienia. Odszedł, a chłód jego nieobecności był ostatnim, pożegnalnym podarunkiem…

– Dlaczego pozwoliłaś mu wybrać mnie? – zapytała cicho, przeciskając słowa przez ściśnięte gardło.

– Amelio… – zajęczała bolenie Lina. – Myślisz, że miałam jakikolwiek wybór?

– Mogliśmy go uratować! Nawet nie spróbowałaś… – stwierdziła z wyrzutem. – Nie… Nie potrafię udawać, że nic się nie stało. Nie miałaś prawa podejmować tej decyzji za mnie! – krzyknęła, podrywając się z ziemi.

– Amelio, spokojnie, przecież Lina nie… – spróbował Gourry.

– Nie! – krzyknęła stanowczo. – Nie chcę was widzieć!

Gourry zamilkł, zaskoczony słowami Amelii. Lina przytaknęła ze smutkiem.

– Rozumiem. Spodziewałam się, że tak się to skończy – wyznała cicho.

Amelia odwróciła się gwałtownie i energicznym krokiem ruszyła z powrotem do gospody.

– Nie tylko ty go straciłaś… – łamiący się głos Liny odprowadził ją do drzwi, ale nie potrafiła się zatrzymać. Rozpaczliwie chciała stąd wyjść. Zniknąć. Z tego świata, sytuacji, chwili…

***

Nie była pewna, ile czasu minęło, odkąd wróciła do pokoju. Leżała na łóżku wpatrując się niewidzącym wzrokiem w sufit. W myślach raz za razem odtwarzała sceny i wydarzenia ostatnich dni, a każde wspomnienie paliło jak ogień. Czy mogła cokolwiek zrobić? Czy w jakiś sposób mogła go zatrzymać? Czy gdyby powiedziała coś więcej, to cokolwiek by zmieniło? Jęknęła boleśnie, przerywając niekończący się potok pytań we własnej głowie. Za oknem zmierzchało, a dobiegające z dołu głosy przycichły. Lina i Gourry więcej nie próbowali z nią rozmawiać.

Powoli podniosła się z łóżka i zaczęła zrzucać z siebie pomięte, brudne ubrania, które niedbale spadały na podłogę. Odruchowo sięgnęła, w kierunku złożonego na pościeli płaszcza chcąc pozbyć się i jego, jednak gdy tylko chwyciła materiał, z bocznej kieszeni wypadł niewielki zwitek papieru. Sięgnęła po niego, ostrożnie rozkładając kartkę. Jej serce zabiło szybciej.

 

Amelio,

Skoro to czytasz, to znaczy, że jesteś bezpieczna, a ja mogę odetchnąć z ulgą. Pisząc to, obserwuję wschodzące słońce. Mam nadzieję, że teraz też je widzisz, nawet jeśli nasze dwa światy oświetla zupełnie inna gwiazda. Chciałbym Ci powiedzieć, jak bardzo jestem zmęczony wszystkimi kłamstwami, których się dopuściłem, abyś tylko mogła widzieć to słońce. Proszę, nie czuj się winna. Już dawno zrozumiałem, że należę do Ciebie. Jeśli miałbym wybór, skłamałbym raz jeszcze, aby tylko mieć pewność, że dzięki temu będziesz bezpieczna. Żałuję, że to przez mój własny egoizm w ogóle doprowadziłem do tej sytuacji. Gdyby nie moja desperacka chęć powrotu do ludzkiego ciała, może nigdy nie bylibyśmy do tego zmuszeni i pewnie oszczędziłbym nam wielu tragedii. Żałuję, że nie rozumiałem tego wcześniej. Gdybym tylko mógł wiedzieć, o czym myślisz… Zobaczyć samego siebie tak, jak ty mnie postrzegasz… Byłem ślepy. To, co się wydarzyło, to tylko i wyłącznie moja wina. Chociaż nie mam prawa, proszę, wybacz mi, a potem… Zapomnij o mnie.

Żyj dalej. Idź naprzód… Wiem, że sobie poradzisz.

Kocham Cię, Amelio.

Dziękuję za wszystko. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.

Twój

Zelgadis

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Updated: 4 Październik 2022 — 22:34

7 Comments

Add a Comment
  1. Ryczę :⁠’⁠(:⁠’⁠(

    1. Jeśli tak, to oznacza, że pisanie łamiących serce rozdziałów nadal idzie mi nieźle. To pocieszenie po ostatnim, kiepskim fragmencie. 😀
      Nie martw się, to jeszcze nie koniec. ;*

      1. Tak, dalej bawisz się moimi uczuciami :⁠-⁠D :⁠-⁠*

  2. Nie czaję jednej rzeczy, skąd się wzięła Acedia? W poprzednim rozdziale było, że po połączeniu ostrzy Żel poczuł jej ramię czy jakoś tak. Ja sądziłam, że to na zasadzie jakby telepatia. Kojarzyło mi się to z czarodziejka z księżyca, jak przy walce w pierwszym sezonie wszystkie sailorki złapały Use i jej różdżkę.

    1. Miałam opisać to dokładniej w późniejszym rozdziale, ale w zasadzie mogę już teraz, bo to nie jakiś wielki sekret. 😉
      Od samego początku Acedii zależało tylko na tym, żeby pozbyć się pozostałych demonów i zostać jedynym panującym. Właśnie dlatego ukrywała swoją obecność praktycznie do samego końca. Jako, że cfana z niej istota i obserwowała wszystko od samego początku, doskonale wiedziała, że to Zel i Nirali są w posiadaniu Bliźniaczych Ostrzy. Gdzieś tam parokrotnie wspominałam, że Acedia mówiła o rzeczach, o których nie miała prawa wiedzieć itp. Acedia wiedziała, że Zel i Nirali nie będą w stanie w pełni wykorzystać mieczy. Kiedy miasto zaczęło się walić teleportowała się do Mayi i Eryka, którzy zostali we wcześniejszej kryjówce. Przekonała Mayę, że dzięki temu, że znajdą się na polu walki i pomogą naszym bohaterom, tak naprawdę będą miali szansę na zabicie ich, na czym oczywiście też zależało Mayi. Można powiedzieć, że na moment połączył ich wspólny cel. W roli wyjasnienia dodam jeszcze, że teleportacji potrafią używać jedynie demony i sama Nirali, jako ich dawna protegowana. Więc tak… Te dwie postacie fizycznie znalazły się na polu walki. Obie były tam niezbędne jako przedstawiciele krwi demonów i bogów. Czy spodziewali się, że przywołają tym samą Matkę Koszmarów? Nie. I jak skończyła się ostatnia perspektywa Zelgadisa, ogarnął ich Chaos, a sama Matka Koszmarów uznała, że zniszczyli jej twór/świat. Mam nadzieję, że rozwiało kilka wątpliwości, szerzej wspomnę o tym w kolejnym rozdziale.
      Muszę kiedyś wrócić do Sailorek, zapachniało nostalgią. 😀

  3. Piękny rozdział. Dobrze, że przeczytałam Wasze komentarze i wiem, że to nie koniec.

    Ale rozdział nosi znamiona ostatecznego i w taki sposób też się go odbiera. Zwieńczenie walki Zelgadisa opisałaś wspaniale. Emocjonalnie, dynamicznie, poetycko. Przybycie Pani Koszmarów jest bardzo satysfakcjonujące. Jashe rozerwany na strzępy, przemiło się czytało to zdanie. Koniec smutny, lecz dający nadzieję. Na pewno bohaterowie Twojej opowieści zasłużyli na drugą szansę. Może łaskawa Autorka przychyli się do tego cichego życzenia, jeśli wir twórczości na to zezwoli 😉

    List Zelgadisa wzrusza, rozpacz Amelii jest tak namacalna… Mam nadzieję, że będzie dane im się spotkać i naprawić błędy. Uczucie ich łączące jest intensywne, szczere i bardzo żywe. Przez okoliczności jednak oboje kochają bardzo egoistycznie i rzadko patrzą na drugą stronę.

    Fantastyczna robota :).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

© 2018 Frontier Theme