Rozdział XLIV

„Trzystu jedenastu” 

Słysząc krzyk Zelgadis natychmiast zawrócił i pognał w kierunku towarzyszy. Kiedy wbiegł do zniszczonej izby mógł spodziewać się wszystkiego, ale to co zobaczył sprawiło, że momentalnie zamarł w bezruchu. Pośrodku pomieszczenia, plecami do niego, stał rosły mężczyzna. W podniesionej dłoni ściskał miecz, jego ostrze tkwiło głęboko w piersi Kireia, za którym kuliła się Nirali przyciskając drżące dłonie do twarzy. Kirei z trudem próbował złapać oddech, jednak usta z każdą chwilą coraz bardziej zalewały się odkrztuszaną krwią. Kiedy nieznajomy gwałtownie wyszarpnął trzymane ostrze Kapłan jedynie zatoczył się bezsilnie na pobliską ścianę, po czym ze zszokowanym spojrzeniem, osunął się pozostawiając za sobą krwawy ślad. Nirali pisnęła cicho.

– Co… Co ty… – zdołał jedynie wydukać Zelgadis. Nie miał pojęcia jakim cudem mężczyzna w ogóle znalazł się w pomieszczeniu, jak zdołał podkraść się niezauważony…

– Ach, jeszcze jeden Nirali? – odparł beznamiętnie nieznajomy przecierając zakrwawione ostrze wyciągniętą chustą, po czym odwrócił się w kierunku Zelgadisa, jakby dopiero zdając sobie sprawę z jego obecności.

Nieznajomy przyglądał mu się chwilę w milczeniu. Jego twarz była niczym kamienna maska naznaczona licznymi bruzdami i bliznami. Ubrany był w szary uniform zdobiony wieloma złotymi ornamentami, na dłoniach lekko lśniły rękawiczki z czarnego jedwabiu. Gdyby nie te przerażające okoliczności, Zelgadis mógłby przysiąc, że jegomość urwał się z jakiegoś królewskiego zamku wraz z tą idealną fryzurą jasnych, krótko przystrzyżonych włosów. Jedynie jedno, lśniące czerwone oko, zdradzało prawdziwą naturę mężczyzny. Drugie było błękitne, co Zelgadis uznał za dość osobliwy fakt.

– A cóż to za… ciekawy okaz? – odparł nieznajomy siląc się na zainteresowanie, jednak jego twarz wciąż wyrażała obojętność. – Pogadamy sobie za chwileczkę – powiedział poważnie mężczyzna, po czym, zanim Zelgadis zdążył zareagować, spętał go magicznymi więzami, tak że bez ostrzeżenia runął na podłogę. – Wiesz, nienawidzę brudnej roboty, choć nie powiem, zatopienie ostrza w tym tchórzliwym Kapłanie sprawiło mi ogromną radość – kontynuował spokojnym tonem i ponownie spojrzał na rannego, zupełnie ignorując unieruchomionego kilka kroków dalej chimerę. Najwyraźniej w ogóle nie traktował innych jako zagrożenia. Zel z przerażeniem stwierdził, że w obecnej sytuacji tak właśnie było, magiczne więzy ściskał go tak mocno, że ledwie był w stanie złapać oddech, a co dopiero poruszyć się czy zaatakować.

Tymczasem Kapłan kurczowo uciskał ranę na swojej piersi, jednak nie zdawało się to przynosić żadnego efektu, a kolejne strugi krwi wciąż spływały spomiędzy zaciśniętych dłoni. Zelgadis nie mógł znieść tego widoku, wiedział, że musi coś zrobić. Natychmiast! Spróbował wyszarpać się z morderczej pułapki, jednak z każdą kolejną chwilą brutalna rzeczywistość dawała o sobie znać, nie mógł się poruszyć.

– Cholera! – warknął wściekle mag. – Zostaw ich!

– Na cóż te nerwy mały potworze? – odezwał się spokojnie mężczyzna pozostając odwrócony. – Przecież tak miło nam się tutaj gawędzi – wzrok wlepiony miał w Kireia i chociaż Zelgadis nie mógł dojrzeć jego twarzy, to wiedział, że ten sadysta napawa się widokiem każdej kropelki krwi.

– Nirali! Do cholery! – wrzasnął ponownie Zel próbując zmusić dziewczynę do jakiejkolwiek reakcji, ale ta jedynie lustrowała otoczenie szeroko otwartymi oczami łapiąc krótkie, przerywane oddechy. Jakby także próbowała wyrwać się z pułapki, ale pozostawała raczej jak bezbronne zwierzę.

– Ja… ja… – spróbowała wydukać, jednak zamilkła natychmiast pod srogim spojrzeniem mężczyzny.

– Rei, Rei… Nie sądziłem nigdy, że będziesz tak naiwny, aby dać się zabić za zdrajczynię. I to w dodatku taką, która ponownie zdradza swoich panów. Zawsze powtarzałem, że zdrajcom nie należy ufać i należy karać ich z najwyższą surowością. Szczerze mówiąc zawiodłem się troszeczkę, myślałem, że będę miał okazję zabić cię w uczciwym pojedynku, a ty rzucasz mi się na miecz jak jakaś cholerna sarna, pożal się panie bohater… – nieznajomy pokręcił głową z dezaprobatą. – Ale czego ja się właściwie po tobie mogłem spodziewać? Hm? – mruknął kucając naprzeciw rannego.

– Od… wal się… – wydukał w odpowiedzi Kapłan spluwając krwią wprost w oblicze oprawcy.

Mężczyzna nawet się nie poruszył, otarł jedynie krew z twarzy i bez żadnego ostrzeżenia wbił palce wprost w ranę chłopaka. Rei zawył z bólu, a Zelgadis miał wrażenie, że jego własne wnętrzności kurczą się. Powoli zaczynał też docierać do niego sens rozmowy. Czyżby Kirei poświęcił się dla Nirali? Czy to po nią przybył nieznajomy? Czy Rei jedynie znalazł się w złym miejscu o złej porze? Natłok myśli i pytań kłębił się w głowie Zelgadisa, a wraz z jękami Kireia narastało wszechogarniające poczucie bezradności. Krzyk nagle urwał się, a nieznajomy ponownie wstał. Zelgadis z przerażeniem patrzył na Reia i modlił się na wszystkie znane świętości, aby ten po prostu stracił przytomność. Aby nie…

– Cóż, wygląda na to, że najlepszą część mamy za sobą – odezwał się nieznajomy z niezadowoleniem, po czym wstając pchnął nogą ciało Kapłana, które bezwładnie opadło na podłogę. Mężczyzna polowi skierował się w kierunku leżącego nieopodal Zelgadisa.

– Nie… – wyszeptała niemal bezgłośnie Nirali, jednak nadal nie miała odwagi nawet się poruszyć.

Zelgadis zacisnął usta w złości i zmierzył czarodziejkę wściekłym spojrzeniem, co nie umknęło uwadze obcego.

– Och, pewnie jesteś wściekły i zastanawiasz się dlaczego nasza droga Nirali nawet nie kiwnęła palcem kiedy zabiłem Kapłana? – zabrzmiały jego własne myśli, po czym Zel spostrzegł cień nachylającego się nad nim demona. – Ależ jesteś niezwykły… – chimera skrzywił się na te słowa i utkwił spojrzenie w ziemi. – Doprawdy, wyjątkowy… Od teraz będziesz należeć do mnie – chłodna dłoń pogładziła go po głowie i poczuł jak zbiera mu się na wymioty.

– Nie… – jednocześnie zabrzmiał kolejny, cichy jęk Nirali.

– Zdaje mi się, że już to słyszałeś… Odwal się! – ryknął mag i ponownie z nową siłą spróbował wyrwać się z pułapki. Daremnie.

Demon zacmokał zawiedziony.

– Będę musiał nauczyć cię manier mój mały potworze. Weź przykład z Nirali i zaufaj mi, jestem naprawdę dobrym nauczycielem.

Zelgadis poczuł jak chłodna kula zaczyna formować się w jego żołądku. Obrzucił siostrę niepewnym spojrzeniem.

– Ach! – zakrzyknął nagle mężczyzna i klepnął się w czoło z udawanym rozbawieniem. – Ależ ze mnie gapa, sam prawię o manierach, a nie wyjawiłem ci nawet swojego imienia. Jestem Złodziejem Dusz, a jeśli będziesz grzeczny, a mam nadzieję, że będziesz, możesz mówić mi Jashe.

Nirali załkała cicho w kącie i przez chwilę Zelgadis miał szczerą ochotę znienawidzić ją za słabość, którą właśnie okazywała. Chciałby móc potrząsnąć nią, uderzyć w twarz i kazać się ogarnąć! Wiedział, że w końcu stanie oko w oko ze Złodziejem Dusz, tym samym, który wcześniej przetrzymywał Amelię w stworzonym przez siebie Dworze Śmierci, tym o którym opowiadał mu Kirei. Szkoda jedynie, że nie mógł być na to bardziej przygotowany. Nie zamierzał jednak tak łatwo rezygnować.

– Nie obchodzi mnie kim jesteś – zabrzmiała jego chłodna odpowiedź. – Zabiję cię – podniósł głowę zdeterminowany.

Jashe milczał przez dłuższą chwilę, a jego twarz miała obojętny wyraz.

– Doprawdy waleczny i niezwykły z ciebie potworek. Będziesz fantastycznym nabytkiem w mojej kolekcji. A ponieważ tak się tobą zauroczyłem to zdradzę ci pewien sekret potworku. Wiem już, że idealny z ciebie morderca i będziesz musiał jakoś wynagrodzić mi śmierć tak wielu moich podopiecznych.

– Podopiecznych?

– Jak wy ich tam nazywacie… – zastanowił się moment – Nieumarli. Wczorajszego wieczoru zabiliście nie tylko mojego durnego brata, ale także trzystu jedenastu moich podopiecznych – odparł prezentując chłodną kalkulację.

– Bzdura! Sam zabiłeś ich wcześniej odbierając ich dusze! – wrzasnął wściekle w odpowiedzi Zelgadis.

– Naprawdę tak uważasz? Cóż, obiecałem, że zdradzę ci sekret, a więc słuchaj uważnie. Nieumarli wcale nie są martwi, po prostu część ich duszy należy do mnie. O tutaj… – dokończył cicho i wyjął zza koszuli niewielki kryształ zawieszony na złotym łańcuszku. Sam kryształ wyglądał jakby ktoś wypełnił go wodą i wiatrem jednocześnie, emanował niesamowitą energią i skrzył błękitną poświatą identyczną z kolorem jednego z oczu demona.

Zelgadis momentalnie poczuł jak zebrana wcześniej kula w jego żołądku eksploduje. Otworzył usta przerażony i niezdolny do wypowiedzenia słowa. Czy oni… czy oni naprawdę zabili tych wszystkich ludzi? Czy można było… ich ocalić? Widząc wyraz twarzy Zelgadisa mężczyzna wykrzywił twarz w czymś, co zapewne sam uważał, za uśmiech i odezwał się cichym uspokajającym głosem:

– Już, już… Widzę mały potworku, że szybko się uczysz.

***

Z góry przepraszam Belong za opóźnienie. <3 Rozdział niedługi, ale sporo mnie kosztował fabularnie. Wypatrujcie kontynuacji.

Updated: 12 Sierpień 2020 — 16:04

3 Comments

Add a Comment
  1. Warto było czekać! Jakoś mi nie żal Kireia, niespecjalnie za nim przepadałam :DD mam skojarzenie z Gaavem i jego nagłym pojawieniem się :)

    1. Hah, no widzisz, mi z kolei było go żal i musiałam się nieźle przełamać, aby pchnąć fabułę. Kirei był chyba moją ulubioną „wprowadzoną” postacią, oprócz Nirali, choć jednocześnie był wrzodem na tyłku Zelgadisa. xD Swoją drogą jestem ciekawa, jakie masz odczucia, co do pozostałych postaci?
      Co do skojarzenia z Gaavem sama też miałam podobne więc może coś w tym jest. 😀 Cieszę się, że w końcu mógł się pojawić.

  2. Update: kolejny rozdział gotowy już w jakichś 80%. :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

© 2018 Frontier Theme