Cz. 2 – Rozdział VII

Muzyka.

„Wieści”

 

Zelgadis zamarł w bezruchu.

Wiadomość o ślubie przecięła jego serce jak ostra brzytwa, rozszarpując je na miliony małych kawałków. Nagle cały świat skurczył się do niemożliwych rozmiarów, stając się wyłącznie pojedynczym, rozpaczliwym westchnieniem.

„Ślub?”

Boleśnie dotarło do niego, że wszystko, na co czekał, na co liczył, wszystkie marzenia, które snuł w samotności nocy… to wszystko, rozpadło się jak kruche szkło, niebędące w stanie utrzymać jego nadziei.

Wszystko, czego pragnął, teraz należało do innej osoby. Ktoś inny stanie u boku ukochanej. Zastąpi go w jej sercu. I chociaż ta myśl niemal pozbawiła go oddechu, przez moment odczuł też dziwną ulgę. Cieszył się, że Amelia znalazła szczęście, że ułożyła sobie życie, bo przecież chciał tego dla niej.

Prawda?

Drżącymi dłońmi ścisnął trzymany kufel, na raz wypijając całą zawartość. Przymknął oczy, gdy gorycz dotknęła podniebienia, a alkohol spłynął po gardle, zostawiając za sobą szczyptę ukojenia.

Odstawił naczynie z trzaskiem, ogarniając nieobecnym wzrokiem towarzystwo przy stole.

– Chyba dużo wiecie o ślubie… księżniczki – zaczął, z trudem wyduszając kolejne słowa.

– A jak! Cały kraj gada tylko o tym! A wy co? Nie tutejsi? – Baldwin i Arand zarechotali coraz wyraźniej rozluźnieni.

– Tylko przejeżdżamy.

Najemnik przez chwilę przyglądał mu się podejrzliwie, po czym ponownie wybuchnął śmiechem.

– Toście chyba z niezłego zadupia przyjechali! Co wy, pod kamieniem chowani?

– Daleka wioska na północy. Szkoda gadać — odpowiedziała szybko Nirali.

Baldwin machnął ręką, odganiając się od niewidzialnej muchy.

– W dupę z tym! My z Arandem też przyjechalim, tyle że z Rimy.

– Rima? – Zelgadis mimowolnie pochylił się z zainteresowaniem. Był pewien, że całkiem nieźle zapamiętał geografię tego świata, a jednak… o tym miejscu nigdy nie słyszał.

– A co, i to was minęło? Coście wyrabiali przez ostatnie trzy lata?

„Trzy lata?”

Z niemałym wysiłkiem przywołał na twarz cień niewinnego uśmiechu, zachęcając rozmówców do kontynuowania.

Baldwin nagle spoważniał. Wyraz jego twarzy stał się odległy i zamknięty, kiedy przywoływał w pamięci wydarzenia, co do których z pewnością nie chciał wracać. Odetchnął głęboko, po czym przemówił szorstkim głosem:

– No, to już będą ze trzy lata, co Pillionel Saillune nie żyje, co nie Arand? – Mężczyzna potwierdził krótkim skinieniem.

– Ano, będą. Idę się odlać, zanim wpędzisz mnie w ten gówniany temat. – Arand wstał nagle i ruszył w kierunku wyjścia.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Zelgadis właściwie nie wiedział jak podjąć temat, aby nie wyjść na kompletnego ignoranta. Na szczęście Baldwin ostatecznie sam zdecydował się kontynuować.

– Niedługo po tym, Elmekia wypowiedziała wojnę Saillune. Księżniczka Amelia, no co by tu dużo nie bajdurzyć, średnio se z tym poradziła. Wielu żołdaków zginęło, a obce wojska wdzierały się coraz bardziej w głąb kraju.

– Wojna? W Saillune? – Zelgadis osunął się na krześle, patrząc zszokowany na Baldwina.

Mężczyzna zachichotał w pozbawiony wesołości sposób.

– Ano, niespokojne to były czasy. Długo by się tu rozwlekać.

– A potem? Wygrali?

– Potem powstała Rima, Sojusz Pięciorga…

***

Saillune, rok po powrocie z Piątego Filaru…

 

Utkane ze światła, złote wstęgi otaczały ją ze wszystkich stron, tworząc coś na kształt dużego, bezpiecznego kokonu. Mieniące się pasma różniły się pomiędzy sobą. Niektóre były blade i rozedrgane, ledwie zauważalne, z kolei inne wręcz oślepiały swoim blaskiem i ciągnęły się na nieokreśloną odległość, niknąc w dalekiej ciemności.

Amelia miała swoje ulubione.

Te wybrane były jak dobrze znana ścieżka w ukochane miejsca.

Jak droga do domu…

Skupiła się na jednej z jaśniejszych nici, pozwalając swojej świadomości całkowicie się w niej zanurzyć.

Kiedy otworzyła oczy znów była w lesie. Sierpniowa noc otuliła ją ciepłem i delikatnym zapachem mchów. Niewielkie ognisko rozdzierało cisnący się zewsząd mrok, a w jego ciepłym blasku odpoczywały dwie postaci.

Zelgadis i ona spoglądali na skaczące płomienie, które rzucały złote refleksy na ich twarze.

Amelia uśmiechnęła się lekko, ponownie uświadamiając sobie, jak dziwnie było jej patrzeć na siebie w taki sposób. A raczej na swój obraz, wyrwany z dalekiej przeszłości i przywołany do wspomnienia, które właśnie wybrała. Chociaż doskonale wiedziała, co się zaraz wydarzy, przysiadła, z zainteresowaniem obserwując rozgrywającą się scenę.

Była tu już dziesiątki razy…

Wspólne milczenie nagle stało się nieco niewygodne. Jej wersja z przeszłości delikatnie zagryzła wargę, przesuwając palcami po krawędziach ubrania. Zelgadis zerkał na nią niepewnie, sięgając po jeden z leżących obok kamyków i najwyraźniej próbując zająć czymś dłonie.

Ostatecznie to ona przełamała ciszę:

– Zastanawiał się pan kiedykolwiek, dlaczego potrafimy być tak dobrymi przyjaciółmi? – Jej głos był tak cichy, że niemal zaginął w szumie lasu.

Mag wzdrygnął się prawie niezauważalnie, powodując tym samym uśmiech na twarzy prawdziwej Amelii. Spojrzał na towarzyszącą mu postać, a jego twarz zbladła na ułamek sekundy.

– Dlatego, że też lubisz książki? – palnął wyraźnie zakłopotany, a jego policzki natychmiast zalały się czerwienią.

Słysząc odpowiedź, Amelia uśmiechnęła się nieco szerzej. Chociaż widziała to wspomnienie już tak wiele razy, nie była pewna, które z nich roześmiało się pierwsze.

– Co jest? – zapytał w końcu. Brzmienie jego głosu miało zaskakująco łagodny ton. Oczy badawczo przesuwały się po twarzy towarzyszki, próbując rozszyfrować jej reakcję.

Każde spojrzenie, które wymieniali, było jak nieśmiały akord w melodii, która dopiero zaczynała rozbrzmiewać. Ich skromne gesty przypominały motyle, tańczące wokół siebie, nieświadome, że są obserwowane.

– Nic, to tylko… to ognisko. Tworzy taką magiczną aurę.

– Tak, to prawda. Magia ognia może być naprawdę piękna. – W jego uśmiechu można było dostrzec cień zakłopotania.

Nagle ich dłonie zbliżyły się do siebie niby przypadkiem, ledwie zauważalnie… Było to tyle, ile potrzebowali w tej chwili, aby zrozumieć, że nie są sami, że coś ich nieuchronnie przyciągało, ale jeszcze nie było gotowe wyłonić się na powierzchnię. To była ich osobista wojna, gdzie serca walczyły z rozumem, a niepewność wciąż brała górę nad odwagą.

Przyglądając się wspomnieniu, Amelia nie mogła oprzeć się tęsknocie. To nie była jedynie tęsknota za chwilami, które przeminęły, ale za nim – prawdziwym Zelgadisem, którego znała i kochała. Jej wzrok płynął po jego obliczu, chwytając każdy drobny szczegół, który tak dobrze znała.

Nie mogąc dłużej powstrzymać pragnienia, pochyliła się, starając się przekroczyć granice między wspomnieniem a rzeczywistością. Jej palce zadrżały z emocji, kiedy delikatnie spróbowała sięgnąć do jego policzka. Chciała go poczuć… Choć na moment, choć w tej ulotnej iluzji. Jednak gdy tylko dłonie zbliżyły się do celu, jej dotyk przeszedł przez wspomnienie jak przez mgłę, nie pozostawiając żadnego śladu. Zelgadis pozostał nienaruszony, nierealny… a jednocześnie tak bliski.

To był tylko obraz.

Nierealne odbicie przeszłości…

Zanim zdążyła nad tym zapanować, poczuła wilgoć na policzkach. Minął rok od ostatniego razu, kiedy go widziała. Rok pełen niepewności i pytań, które nie pozwalały spokojnie zasnąć. Jednak czas nieubłaganie płynął, a świat toczył się dalej, nie oglądając się na tęsknotę czy pragnienia.

Dla mieszkańców Saillune minęły zaledwie trzy dni od śmierci Phillionela do jej powrotu na zamek. Nikt tak naprawdę nie wiedział, przez co przeszła. Każdy naturalnie uznał, że przeżyła szok po śmierci ojca, a ponieważ zjawiła się ze wciąż poranionymi ramionami, ludziom łatwo było dodać dwa do dwóch… Co do reszty zmian w jej wyglądzie… może po prostu łatwiej było nie pytać? W końcu ostatecznie i tak nie miała nic do powiedzenia.

Pogrzeb króla był uroczystym wydarzeniem, które zgromadziło wokół siebie mieszkańców Saillune i gości z sąsiednich królestw. Biało-niebieskie flagi opadały smutnie na wiosennym wietrze, a dzwony świątyni wyznaczały rytm pochodu. Tego dnia królewska procesja przemierzała ulice, złożona z żałobników w skromnych strojach. Na czele nieśli trumnę zdobioną królewskimi insygniami. Amelia stała na uboczu, ubrana w ciężarne szaty, nieśmiało trzymającą się ręki Ariona, głównego królewskiego doradcy. Jej spojrzenie, skierowane na trumnę składaną do grobu, było pełne niepewności. Choć wtedy jeszcze tak niewiele pamiętała, poczuła, jakby fragment jej samej również opadł w otchłań…

Od pogrzebu większość dni spędzała zamknięta w swoich komnatach, próbując rozwikłać zagadki własnej przeszłości i w jakiś sposób odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości. W miarę upływu czasu, praktyka kontroli nad mocą Profety zaczęła przynosić efekty. Opanowała zdolność odczytywania utraconych wspomnień, co pozwalało coraz skuteczniej wypełniać luki w pamięci. Te chwile były jedynym światłem w jej życiu, które coraz bardziej tonęło w mroku żalu, tęsknoty i niewiadomych. Jednak im więcej odkrywała, tym bardziej osierocone wydawało się jej serce.

Pamięć nigdy nie wróciła.

Podobnie jak Lina i Gourry. A nawet jeśli próbowali, wiedziała, że skutecznie to uniemożliwiła. Po oficjalnym objęciu korony zabroniła osobom spoza królewskiej rady wstępu do swoich komnat, a i te nieliczne przyjęcia odbywały się jedynie w wyjątkowych przypadkach.

Amelia ze znużeniem przymknęła oczy, opuszczając wspomnienie. Powrót do rzeczywistości był, jak zawsze, bolesny. Klęczała pośrodku pięknej komnaty, a ból kolan i chłód kamiennej posadzki szybko przypomniały jej, że znowu spędziła zbyt wiele czasu, goniąc za duchami przeszłości.

Nagłe, intensywne pukanie sprawiło, że wzdrygnęła się ze strachem.

– Wasza Wysokość! Proszę o widzenie, to pilne!

Głos zza drzwi rozpoznała bez trudny. Arion, jej główny doradca, dobijał się do wejścia, kompletnie ignorując zasady etykiety.

Coś musiało się wydarzyć.

– Wejść! – zawołała z niepokojem.

Zdyszany mężczyzna wpadł do komnaty, natychmiast zatrzaskując za sobą drzwi.

– Jaśnie Pani… – zaczął zgięty w pół, z trudem łapiąc oddech i podtrzymując się na własnych udach.

– Arionie. Co się stało?

Arion podniósł wzrok, chcąc wreszcie wykrztusić to, co miał na myśli, ale zastygł na widok Amelii.

– Wasza Wysokość, Pani krwawi – wyszeptał z obawą.

Odruchowo uniosła dłoń do nosa, czując ciepłą wilgoć. Na palcach zobaczyła ślad krwi.

– Rzeczywiście – odpowiedziała, udając zdziwienie. Tak naprawdę doskonale wiedziała, że znowu nadużyła mocy. – To nic takiego.

– Proszę. – Mężczyzna szybko ruszył w jej kierunku, wyciągając czystą chustkę z kieszeni.

– Zgaduję, że nie przyszedłeś tutaj jedynie po to, aby zatroszczyć się o moje zdrowie. – Z lekkim uśmiechem przyjęła skrawek materiału, wycierając krew z twarzy. – Więc?

Doradca spojrzał na nią wyraźnie spięty. Milczał przez moment, aż wreszcie jego słowa sprawiły, że cały dotychczasowy świat legł w gruzach.

– Wojska Elmekii zaatakowały wschodnią granicę…

– To… to nie może być prawda – wyszeptała, próbując odgonić to ogłuszające oświadczenie.

– Niestety, Wasza Wysokość, to bardzo prawdziwe. Otrzymaliśmy wiadomość od naszych strażników przy wschodniej granicy. Elmekia wysłała tam swoje wojska, a sytuacja jest naprawdę poważna. Proszę wydać rozkazy.

Ostatnie zdanie sprawiło, że Amelię przeszył dreszcz. Rozkazy? Ale jakie rozkazy? Co powinna zrobić w obliczu takiego zagrożenia? Nie pamiętała praktycznie nic z nauk dotyczących tego, w jaki sposób rządzić królestwem. Przez ostatni rok opierała się wyłącznie na sugestiach członków rady królewskiej, a w szczególności Ariona. To on jako jedyny, tak naprawdę zauważył, jak bardzo była nieporadna i zagubiona, a mimo to przez cały ten czas starał się budować jej autorytet, podpowiadając z cienia, co powinna zrobić. Teraz jednak był tu, patrząc na nią z niepokojem i oczekując rozwiązania. Po raz pierwszy dał jej odczuć ciężar wiszącego na niej obowiązku.

– Co powinniśmy zrobić? – zapytała, starając się zachować spokój, chociaż jej głos drżał nieco.

– Wasza Wysokość, wiem, że to trudne. Ale to wy jesteście królową, a wasze decyzje będą wpływały na życie naszych ludzi. Nie śmiem, podejmować w tej sytuacji decyzji za Waszą Wysokość. – Doradca skłonił się lekko w wyrazie szacunku.

Amelia zacisnęła wargi pod wpływem nagłego gniewu.

„Świetnie. Zostawiasz mnie z tym w takim momencie…”

Odczekała chwilę, próbując zapanować nad emocjami. Ostatecznie, nie dając niczego po sobie poznać, wstała i zwróciła się twardo do mężczyzny:

– Zwołaj zebranie rady. Natychmiast.

Updated: 9 Październik 2023 — 19:58

6 Comments

Add a Comment
  1. O nie! Małżeństwo z rozsądku?! Biedny Zel! Cudownie opisałaś jego osobistą tragedię. I to wspomnienie Amelii </3 nie bardzo tylko rozumiem tej niechęci do Liny i Gaurry'iego. Aż tak ją zranili?

    1. Dziękuję za miłe słowa, starałam się w tym rozdziale pokazać właśnie emocje tej dwójki. :)
      Co do małżeństwa… nie mogę spojlerować. Po raz pierwszy piszę z planem wydarzeń więc mam nadzieję, że fabuła okaże się dobrze przemyślana. 😉
      Co do Liny i Gourry’ego myślę, że najlepsza odpowiedź kryje się w epilogu pierwszej części. Amelia obwinia Linę za to, co się wtedy wydarzyło (zaklęcie snu i wywleczenie z filaru bez Zela). Później raczej ciąg przyczynowo-skutkowy, jej nieumiejętność poradzenia sobie ze stratą, izolowanie się, nowe obowiązki i tak dalej. Oczywiście nie pożegnaliśmy się jeszcze z tą dwójką, ale na to będzie trzeba jeszcze moment poczekać. 😉
      Pozdrawiam <3

  2. To się porobiło! Języka komentować nie będę, bo jest śliczny i plastyczny jak zawsze. Wzruszający opis wspomnienia, przeżyć Zela na wiadomość o ślubie Amelii. Fajnie wykorzystujesz motyw Amelki bycia Profetą w sytuacji, gdy jednak wspomnienia nie wróciły (co samo w sobie jest rozdzierające). Że tak to ujmę, czuć plan w każdym rozdziale :).

    Jedyne co do czego mam mieszane uczucia to, podobnie jak Belong, odcięcie się Amelii od Liny i Gourry’ego. Z jednej strony rozumiem epilog i że jednak Amelka nie odzyskała wspomnień. Ale jest Profetą. Nie mogła sobie przypomnieć w ten sposób, kim była dla niej Lina? Więź Amelii i Liny też zawsze była silna, nie tylko relacja z Zelem… Z drugiej strony Lina to tak po prostu przyjęła? Zamiast wtargnąć do pałącu i próbować przemówić jej do rozsądku? Chyba, że Linie coś się stało i nie mogła nic sama zrobić, co byłoby dodatkowym motywem dla Amelii, że została porzucona również przez Linę.

    Co nie zmienia faktu, że podoba mi się bardzo i czekam na ciąg dalszy :)

    1. Ojej, miałam już tak dawno odpowiedzieć, a później wypadło mi z głowy. Przepraszam! ^^’

      Wyjaśniając, to tak – zakładam, że na moment tego rozdziału Amelia widziała również wspomnienia związane z Liną.

      Jednak idąc od początku takiego stanu rzeczy…
      Z perspektywy Amelii widzę to tak, że z początku faktycznie była wściekła i nie chciała widzieć Liny. Pamiętajmy, że w momencie powrotu do swojego świata Amelia nie odzyskała wspomnień i nie potrafiła jeszcze kontrolować mocy, aby je „zobaczyć”.
      Wtedy odrzucała wszelkie próby kontaktu z dawnymi przyjaciółmi.
      Później wraz z biegiem czasu, mamy opis małego izolowania się księżniczki i życia bardziej w widzianych wspomnieniach niż w świecie realnym.
      Na tamten moment myślę, że Lina, nie chcąc rozwalić całego zamku, po prostu zaakceptowała taki stan rzeczy.
      Co było dalej i czy Linie coś się stało? To opisze później, ale jako wskazówka niech posłuży list gończy za Liną. 😉

  3. Zauważyłam pewną zależność, jak pytam się czy żyjesz itd to po krótkim czasie publikujesz nowy rozdział :⁠-⁠D Więc! Żyjesz? Xdd

    1. Hah, ale trafiłaś teraz. xD
      A tak serio, wrzesień zawsze jest u mnie intensywny w pracy. Natomiast, aktualnie się rozchorowałam i mam tydzień zwolnienia, także obiecuję w tym czasie napisać nowy fragment. ^^

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

© 2018 Frontier Theme