Rozdział XLV

„Ofiary”

– Niemożliwe… łżesz… – Zelgadis próbował zamaskować niepewność w swoim głosie.

– Och, nie śmiałbym! To byłoby niezgodne z dobrymi obyczajami.

– Dobrymi obyczajami?! Dobre sobie! Zamordowałeś Kireia!

– Może zatem jesteśmy do siebie bardziej podobni niż ci się wydaje mały potworku… – odparł spokojnie demon. – Chyba znasz to uczucie satysfakcji wynikające z pokonania przeciwnika, czyż nie tak czułeś się wczoraj zabijając mojego brata i tak wielu niewinnych? – Zelgadis dostrzegł, że para złowieszczych oczu przygląda mu się z uwagą, ale postanowił, że nie da po sobie poznać żadnych wyrzutów sumienia. Zrobił, co musiał zrobić i to on będzie musiał z tym żyć, ale wpierw musi uwolnić się od Jashe, aby w ogóle doświadczyć jakiegokolwiek życia „później”.

Więzy ciasno opinały się na całym jego ciele, ale mimo to mógłby zapewne rzucić jakieś zaklęcie choć było to dość ryzykowne w tak małym pomieszczaniu. Nieodpowiedni dobór czaru ofensywnego mógłby poskutkować zwaleniem się całego sufitu wprost na ich głowy. Może gdyby udało mu się w jakiś sposób odwrócić uwagę demona miałby chwilę, aby zastanowić się nad planem…

– Czas już na nas moi mili – odezwał się ponownie mężczyzna. – Macie sobie do pogadania z moją siostrą. Widzicie, ona jest bardzo zainteresowana tym, w jaki sposób udało wam się zabić Irę. Po wszystkim Nirali będziesz nam zbędna, a ty mały potworku, będziesz cały mój… – dokończył ponownie gładząc chropowatą skórę na twarzy Zelgadisa i z uwagą przyglądając się jej budowie. – To też nie będzie ci już więcej potrzebne – stwierdził wskazując na jego miecz i powoli przesuwając rękę w jego kierunku.

Zelgadis skrzywił się i zamknął oczy z obrzydzeniem oraz wściekłością na samego siebie z powodu odczuwanej bezradności. Kiedy już miał skapitulować i uznać ich przegraną, Nirali nagle poderwała się z miejsca i rzuciła wprost na niespodziewającego się tego demona. Jednym ruchem odciągnęła go od Zelgadisa i objęła szczelnie ramionami.

– Uciekaj! – krzyknęła i rzuciła mu ostatnie zagubione spojrzenie, po czym zniknęła wraz z Jashe, nim ten zdążył wyswobodzić się z uścisku.

Magiczne więzy, które dotąd więziły Zelgadisa natychmiast zniknęły.

– Nirali?! – wrzasnął zdezorientowany podrywając się natychmiast z ziemi. – Nirali… – jednak nie znalazł żadnego śladu po dziewczynie. Wściekły uderzył pięścią w pobliską ścianę. – Cholera Nirali!

W końcu wziął kilka uspokajających oddechów, a kiedy poczuł, że ponownie zaczyna kontrolować swoje ciało podbiegł do leżącego Kireia. Wiedział, że nie ma wiele czasu, a demon mógł wrócić w każdej chwili. Sprawnie odnalazł miejsce na szyi kapłana, w którym mógłby wyczuć puls. Odczekał dwie długie minuty i z ulgą stwierdził, że ten choć ledwie wyczuwalny, jest!

– Dobra… wyciągnę cię z tego, tylko mi tu nie umieraj… Święte leczące dłonie… – rozpoczął inkantację znanego zaklęcia uciskając szczelnie wciąż krwawiącą ranę – Oddechu Matki Ziemi, do was modlę się, ocalcie osobę, która spoczywa przede mną swoją bezkresną łaską, Resurrection! – delikatny błysk wystrzelił spod jego dłoni, a przyjemne ciepło zaczęło rozchodzić się po ramionach.

– Dalej, dalej… – mruczał gorączkowo i uważnie obserwował twarz towarzysza. Nie był pewien czy magia będzie w stanie uleczyć tak głębokie obrażenia, ale był mu to winny, aby spróbować. Niespodziewanie oczy Reia rozchyliły się, a chłopak odkrztusił kolejną porcję krwi.

– Zelgadis? – mruknął niewyraźnie Kapłan wyraźnie walcząc o utrzymanie świadomości.

– Trzymaj się! Wyciągnę cię z tego! – odpowiedział z determinacją wciąż nie przerywając zaklęcia.

Po chwili Kirei z trudem położył zakrwawioną dłoń na dłoniach Zelgadisa.

– Przestań… powiedział cicho Kapłan. – Proszę…

Zelgadis spojrzał na niego zdziwiony, ale zgodnie z prośbą powoli i z wahaniem odsunął dłonie, a ciepły błysk zniknął zupełnie.

– Próbujesz wskrzesić trupa Zelgadisie… – wycharczał z rezygnacją.

– Cholera Kirei, jesteś nam potrzebny, nie możesz się poddać! – Zel ostrożnie spróbował pomóc mu wstać, chłopak z wysiłkiem podniósł się o parę centymetrów, ale po chwili ponownie runął na ziemię z bolesnym jękiem, po czym jedynie pokręcił głową zrezygnowany.

– Nie mogę, za późno… – odpowiedział spokojnie i przymknął zmęczone oczy.

– Spróbuj chociaż… dla Amelii… – twarz Reia wykrzywił bolesny grymas.

– Posłuchaj mnie uważnie Zelgadisie – zaczął, chociaż wyraźnie było widać, że walczy o każde wypowiedziane słowo. – Moje ciało… Musisz je zabrać, to najważniejsze. Maya będzie wiedziała… – mruknął chaotycznie, a jego dalsze słowa przerwał nagły kaszel powodując nowy ból.

Zelgadis przyglądał mu się ze smutkiem. Może nie przepadali za sobą, ale z pewnością Kirei nie zasłużył na taką śmierć. Nie po tym kiedy opiekował się Amelią, nie kiedy uratował Nirali…

– Amelia… – kontynuował Rei kiedy nagły kaszel ustąpił. – Jest powiązana z Księgą Chaosu, to ona pomoże wam… – kolejny atak kaszlu był tym razem mocniejszy, Rei walczył z nim przez kilka długich chwil odkrztuszając zalegającą krew, a jego oczy zaczęły mętnieć. – Ona… ona widzi, ona widzi… zobaczysz… – majaczył niewyraźnie spoglądając gdzieś w nieokreśloną dal, po czym nagle wszystko ucichło.

– Kirei! – wrzasnął Zelgadis i spróbował delikatnie potrząsnąć Kapłanem, ale jego ciało jedynie bezwładnie opadło na niego. – Kirei… – Zelgadis klęczał przy nim przez długie minuty próbując jakoś zapanować nad tym wszystkim.

Kiedy zrobiło się tak źle? Kiedy wszystko wymknęło się tak bardzo spod kontroli? Jeszcze wczoraj cieszył się, że zabili demona, cieszył się nawet z tego, że poznał prawdę o sobie i Nirali, choć był tym nieco zmieszany, a teraz ona… Kirei… Wiedział, że grunt zaczyna sypać mu pod nogami i nie miał żadnego pojęcia, co miał na myśli Kapłan w swoich ostatnich słowach. W końcu z trudem delikatnie zarzucił bezwładne ciało Kieria na swój bark i najszybciej jak mógł skierował się do wyjścia. Nie miał pojęcia w jaki sposób miał odnaleźć pozostałych w pojedynkę, póki co wiedział tylko, że musi podążyć ostatnim znanym tropem.  Kiedy odbiegł już wystarczająco daleko od ich ostatniej, nieszczęśliwej kryjówki, ułożył ciało Reia na skraju drogi, a sam skierował się na środek niewielkiego skrzyżowania.

– Bephis Bring! – zaklęcie wydrążyło spory, pionowy tunel w ziemi prowadzący wprost do mrocznych czeluści ukrytych pod zawieszonym miastem. Zelgadis odetchnął głośno, w duchu cieszył się, że przynajmniej magia szamanizmu działała w tym świecie tak jak powinna. Ostrożnie lewitował ciało Kapłana w swoim kierunku, po czym wraz z nim wskoczył w ciemność.

Kiedy ostrożnie opadał w mrok wraz z ciałem Kireia przez chwilę miał wrażenie, że odprowadza go aż na próg samych zaświatów. Mimo, że jego oczy z pewnością zdążyły się już przyzwyczaić do ciemności, to tym razem nie miały nic czego mogłyby się pochwycić. Zewsząd otaczał go jedynie nieprzenikniony mrok. Dopiero po dłuższej chwili dojrzał pierwsze błyski światła w dole. Kiedy znalazł się bliżej odkrył, że to kolorowe świetliki oraz skrząca błękitną poświatą, nienaturalnie duża roślinność gęsto porastająca każdy skrawek podłoża. Zelgadis opadł ostrożnie na wolny kawałek ziemi ostrożnie przechwytując lewitujące ciało Kapłana. Zerknął niepewnie na twarz Reia, ta choć zakrwawiona sprawiała wrażenie jakby chłopak zasnął spokojnym snem. Zelgadis przełknął gorycz zbierającą się w jego gardle.

– Teraz co? – ponownie schwycił mocniej bezwładne ciało towarzysza i z wahaniem wybrał dalszy kierunek wędrówki.

***

Amelia nie wiedziała jak długo już maszerowali przedzierając się przez tę dziwną krainę. Ciężko było jej także określić czy wyruszyli wraz ze świtem, czy może jeszcze noc zerwała ich do dalszej wędrówki. W tym miejscu, pozbawionym słońca, nie było możliwości, aby precyzyjnie ustalić porę dnia. Wydawało jej się, że przespali najwyżej kilka godzin, chociaż nie mogła być tego pewna. Nie wiedziała też czy idą w jakimś konkretnym kierunku, czy jedynie błądzą po omacku. Najgorszym był jednak fakt, że Zelgadis i Kirei nadal nie powrócili, co zdawało się wzbudzać coraz większy niepokój także w pozostałych członkach grupy.

– Maya, może nie powinniśmy oddalać się tak daleko do czasu aż Rei i Zel nas nie znajdą? – odezwał się w końcu Tamaki, na co Amelia ochoczo pokiwała głową na znak zgody.

– Mówiłam wam przecież, że Rei bez problemu nas znajdzie kiedy będzie na to gotowy, na razie nie wyczułam nic niepokojącego – stwierdziła rzeczowo Maya i nie chcąc zapędzić się w dalszą wymianę zdań na ten temat oddaliła się szybkim krokiem na prowadzenie.

– Ech… próbowałem – Tamaki spróbował uśmiechnąć się pocieszająco do Amelii, ale obawy nadal pozostawały widoczne na jego twarzy.

– Lina, sam nie wiem, ale też zastanawiam się jak Zelgadis miałby nas znaleźć, przecież tu ledwie co widać! – dodał Gourry rozglądając się dookoła.

Lina jednak nie odpowiedziała. Przyglądała się w milczeniu idącej na przedzie Kapłance, kiedy ta niespodziewanie upadła.

– Aaaa… – Maya gwałtownie przycisnęła dłoń do piersi i z trudem próbowała złapać oddech.

– Maya! – Daiki idący do tej pory wraz z Lillyą na samym końcu ich korowodu natychmiast popędził w stronę przyjaciółki. – Maya, co się stało?

Maya milczała przez długą chwilę walcząc z oddechem. Daiki przykucnął przy niej ostrożnie gotów do udzielenia pomocy w razie potrzeby.

– Co u licha, gadaj wreszcie! – wrzasnęła w końcu Lina.

– Hej Lina! Uspokój się trochę, mój wujek wyglądał podobnie kiedy dostał ataku serca, to chyba poważna sprawa… – zaczął łagodnie Gourry i ostrożnie nachylił się nad Kapłanką.

– Zaraz ja zaatakuje czyjeś serce moim mieczem jeśli zaraz nie dowiem się, co się tutaj dzieje! – wrzasnęła rudowłosa dając upust całemu napięciu, które starała się trzymać w sobie od momentu rozdzielenia z Zelgadisem.

– To Rei… – wyszeptała Maya w wyraźnym szoku, jednak jej oddech zdążył się już nieco uspokoić.

– Co Rei? – ponaglała Lina.

– Nie wyczuwam już jego energii… – wyjaśniła cicho Maya i po raz pierwszy Amelia dojrzała w jej oczach strach. Ten sam strach sprawił, że Lina jak i wszyscy pozostali zamilkli.

Amelia poczuła jak jej kolana uginają się. Spokojnie, to jeszcze nic nie znaczy, powtarzała w myślach. Spokojnie… Jednak nie była w stanie się uspokoić. Do tej pory starała się ufać Mayi kiedy dziewczyna zapewniała, że jest pewna połączenia, które wiąże ją z pozostałymi Kapłanami, że wie, kiedy są bezpieczni.

– Może… – odezwała się ponownie Maya – Może coś po prostu zakłóca przepływ energii, to nie musi jeszcze nic oznaczać – niepewność była wręcz namacalna.

– Jasne! I myślisz, że damy sobie wcisnąć takie bzdury? A co z Zelgadisem? – zakrzyknęła Lina.

– Przecież nie wiem! Nigdy nie mówiłam, że jego też wyczuwam! – Maya powoli także zaczynała tracić kontrolę nad swoim gniewem, zacisnęła pięści na czarnej ziemi.

– Powinniśmy wrócić i poszukać ich, mogą potrzebować pomocy – stwierdził Tamaki.

– Przecież od naszej walki minęło co najmniej kilka godzin, dlaczego coś miałoby się stać akurat teraz kiedy z pewnością już dawno poradzili sobie z demonem? – zapytał naiwnie Gourry.

– Gourry, oświeć mnie, skąd wiesz, że sobie z nim poradzili? Może przez te kilka godzin kiedy my tu smacznie spaliśmy oni walczyli, może uciekali, a może zostali pojmani i cholera wie, co im tam zrobiono, może…! – Lina przerwała niespodziewanie i z przestrachem rozejrzała się po pozostałych najwyraźniej zdziwiona własną utartą kontroli. – Ja…

– Nie musisz kończyć, masz rację – dodał nagle Tamaki. – Nie powinniśmy ich w ogóle zostawiać – dokończył, a ciężki niepokój przysiadł cicho na barkach wędrowców. Dla Amelii był wręcz przytłaczający.

– Nie powinniśmy – powtórzyła Lina na potwierdzenie, po czym zaczęła nerwowo chodzić dookoła przyciskając dłonie do skroni.

– Dobrze wiecie, że mamy zadanie do wykonania! To nasz priorytet! To wojna, a na wojnie są ofiary! – wykrzyczała wściekle Maya, ale jej ramiona drżały ze zdenerwowania.

– Mam gdzieś twoją wojnę jeśli mają w niej ginąć moi przyjaciele – Lina zatrzymała się w miejscu i spiorunowała dziewczynę nienawistnym spojrzeniem.

– Tam jest też mój przyjaciel! – odkrzyknęła Maya.

– Popełniłam błąd kiedy cię posłuchałam, teraz z tym błędem będę musiała żyć, bo przyjaciele nie zostawiają się na pastwę losu –  powiedziała Lina poważnym tonem.

– Po prostu ich znajdźmy… – dodała cicho Amelia.

Lina spojrzała na nią i jedynie kiwnęła głową z niemymi przeprosinami wypisanymi na twarzy.

– Jak ich znajdziemy? – zapytał Gourry..

– Hmmm… Moglibyśmy użyć zaklęcia poszukiwawczego jeśli Zel miałby przy sobie jakąś kotwicę.

– Kotwicę? – Gourry był wyraźnie zdezorientowany.

– Zaklęcie poszukiwawcze, o którym mówię pozwala na lokalizowanie przedmiotów, nie osób, co oznacza, że moglibyśmy odszukać Zelgadisa, gdyby miał przy sobie jakiś ważny przedmiot, który wcześniej należał do kogoś z nas – wyjaśniła rzeczowo czarodziejka. – Hmmm… – Lina zamyśliła się na chwilę. – Cholera, nie przypominam sobie, żeby Zel posiadał coś wartościowego, co wcześniej należałoby do mnie!

– Ale miał coś, co należało do mnie… – odezwała się nagle Amelia z entuzjazmem.

– Jasne! Masz na myśli królewski klejnot? – zapytała retorycznie Lina. – Jest tylko jeden problem Amelio, zaklęcie musi rzucić ta osoba, do której przedmiot należał, aby lokalizacja zadziałała prawidłowo, dasz sobie radę?

– Z twoją pomocą! – Amelia poczuła przypływ nowej determinacji, wiedziała, że musi się udać, w końcu chodziło o Zelgadisa i Reia.

– Świetnie więc powtarzaj za mną słowa zaklęcia… – Lina podeszła do młodej czarodziejki i wspólnie zaczęły recytować inkantację.

***

W normalnych okolicznościach Zelgadis byłby z pewnością zainteresowany zbadaniem tak fascynującej okolicy, ale teraz jedyne o czym mógł myśleć to chłodne, sztywne ciało, które niósł na swoich plecach. Lewitowanie Kireia przez tak długą drogę byłoby niestety zbyt wyczerpujące, a więc nie miał innego wyboru. Idąc zastanawiał się nad ostatnimi słowami Kapłana. Przede wszystkim dlaczego tak bardzo zależało mu, aby zabrał jego ciało, a po drugie, co miał na myśli mówiąc o Amelii? Im bardziej Zelgadis szukał odpowiedzi tym większe miał poczucie, że się od niej oddala. Pozostawało mu jedynie mieć nadzieję, że dowie się czegoś kiedy odnajdzie pozostałych. Nie był pewny jak ci zareagują kiedy zobaczą go… z Kireiem. Westchnął zmęczony. Kolejna sprawa, która oczywiście nie dawała mu spokoju to Nirali. Jak miał jej pomóc w tych okolicznościach? Szanse na to, że dziewczynie udało się odciągnąć demona, a potem jeszcze uciec były, jak dla niego, bliskie zeru.

– Zel!

– Rei!

– Zelgadis!

Nagłe krzyki dobiegły czujnych uszu chimery. Znał te głosy. Skoncentrował się bardziej, aby zlokalizować kierunek, z którego dochodziło nawoływanie, po czym biegiem puścił się w jego kierunku. Z powodu gęstej roślinności nie była to łatwa przeprawa, w końcu zdezorientowany zatrzymał się pośród wysokich krzewów.

– Lina! Amelia! Gourry! Tutaj! – wykrzyknął z całych sił rozglądając dookoła w poszukiwaniu przyjaciół.

– Zel?! – zabrzmiał gdzieś bliżej głos Amelii, po czym nagle dziewczyna przedarła się przez krzewy na przeciwko. Dyszała ciężko najprawdopodobniej ze zmęczenia, a chwilę za nią zaczęli wyłaniać się pozostali.

Zelgadis z pewnością ucieszyłby się na widok przyjaciół, gdyby nie ciężar niosiony wraz z sobą.

– Rei…? – zaczęła cicho Amelia kiedy w końcu zaczęło docierać do niej, co widzi.

– Amelio, tak mi przykro…

Updated: 15 Lipiec 2022 — 21:20

2 Comments

Add a Comment
  1. Zaskoczyłaś mnie tak szybkim pojawieniem się rozdziału, nie spodziewałam się tego :)

  2. Ostatnio było krótko więc chciałam jakoś się zrekompensować. :) Mam już pomysł na kolejny więc jak tylko odkleję się od Steam’a zabiorę się za to. Czuję, że jutro będzie na to dobry dzień. 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

© 2018 Frontier Theme