Cz. 2 – Rozdział XII

Z malutkim opóźnieniem, ale nadal w granicach terminu, co było trudne zważywszy na pisanie z anginą. 😉

„Wielki bal”

 

Pozbawiony światła dnia ogród spowijały głębokie cienie. Kilku gości spacerowało spokojnie wzdłuż wyznaczonych alejek, jednak zdecydowana większość zbierała się już w głównej sali, oczekując na oficjalne rozpoczęcie uroczystości. W ciszy wieczoru zewsząd rozbrzmiewały podekscytowane głosy i w całym tym zgiełku, nikt nawet nie zwrócił uwagi na ich wtargnięcie.

Zelgadis odetchnął głęboko, spoglądając na miękkie światło, które sączyło się z okien na parterze, oraz na przylegający do sali balowej obszerny taras.

– Świetnie, tutaj się rozdzielimy. Pamiętaj, w razie potrzeby będę blisko – szepnęła Nirali.

Wyłapała wzrokiem jednego z kelnerów, który obsługiwał niewielką grupę na tarasie, po czym spokojnie ruszyła w jego kierunku, chcąc wtopić się w otoczenie.

Miał zrobić to samo, a jednak zamarł w cieniu, ze wzrokiem utkwionym w jednym z okien. Czuł, jak ciasna obręcz zaciska się wokół piersi. Światło, które przed chwilą wydawało się tak ciepłe i zapraszające, teraz sprawiało, że poczuł się jak ćma podążająca na spotkanie z palącym ogniem.

A co jeśli nie mieli racji?

Skąd mógł wiedzieć, czy Amelia w ogóle zechce z nim rozmawiać po tym wszystkim, czego doświadczyli i czasie, który minął?

Mimowolnie zacisnął powieki, starając się na powrót przywołać kruchy spokój.

„Przynajmniej się upewnię, że jest bezpieczna i szczęśliwa” – pomyślał, biorąc kilka długich oddechów, po czym ostrożnie ruszył naprzód.

Prześlizgiwał spojrzeniem po mijanych szlachcicach, którzy odwzajemniali się równie wielką obojętnością. Cóż, przynajmniej pasował do otoczenia… Ostatecznie zatrzymał się w progu, wciągając do płuc atmosferę zgromadzenia. Wnętrze wypełniała eksplozja kolorów i dźwięków, a on sam poczuł się jak obcy w tej zalanej światłem przestrzeni, tak różnej od mrocznej intymności ogrodu. Nigdzie nie dostrzegł Nirali, jednak wiedział, że ta zapewne obserwuje wszystko z bezpiecznej odległości. Nie dostrzegł także zbyt wielu strażników, co akurat stanowiło spory plus. Ostrożnie ruszył w głąb sali.

– Panie i Panowie! – Mocny tenor przełamał dotychczasowy zgiełk.

Muzyka ucichła.

Zelgadis z zainteresowaniem spojrzał w kierunku przysadzistego mężczyzny o piegowatej twarzy, który ściągnął na siebie uwagę gości. Stał po drugiej stronie sali, osłaniając sylwetką potężne drzwi.

– Jako najwyższy królewski urzędnik mam zaszczyt powitać Państwa na królewskim balu zaręczynowym. Powitajmy królewską parę! Jego Wysokość książkę Ravi Isla Lenos z królestwa Rimy oraz Jej Wysokość księżniczka Amelia Will Tesla Saillune! – obwieścił, pozwalając strażnikom na otwarcie przejścia.

Na raz wydarzyło się wiele rzeczy.

W sali wybuchły oklaski, a muzyka ponownie wypełniła przestrzeń radosnymi dźwiękami. Zelgadis, stojący w tłumie, wpatrywał się w Amelię, która właśnie wkroczyła do sali u boku księcia.

Kiedy ją zobaczył, cały świat pogrążył się w niewyobrażalnym zawieszeniu.

Amelia przemknęła wzrokiem po zebranym tłumie, uśmiechając się przy tym delikatnie, jednak kąciki jej oczu nawet nie drgnęły. Była zbyt chuda, zbyt blada, a mimo to emanowała niezwykłą elegancją. Obszerna suknia falowała wokół jej talii jak roztańczone złoto, a dopasowane rękawiczki skrywały przedramiona, chroniąc przed dotknięciem rzeczywistości.

Nie mógłby nawet zliczyć tych wszystkich nocy, w których wyobrażał sobie, że znowu ją zobaczy. Tak bardzo miał ochotę do niej podbiec i przytulić. Poczuć jej obecność. Jak to możliwe, że mógł za nią tęsknić jeszcze bardziej, teraz kiedy miał ją na wyciągnięcie ręki? Myśl, że dzieliło ich zaledwie kilka kroków, sprawiała, że zabrakło mu tchu.

To był moment, który mógł zmienić wszystko, moment, w którym ich losy mogły się połączyć lub na zawsze rozdzielić.

Tak bardzo nie chciał już dłużej tęsknić.

– Zel! – Głos Nirali gwałtownie wdarł się do jego świadomości. – Nie stój jak kołek! – krzyknęła mu w głowie.

Wzdrygnął się zaskoczony, uświadamiając sobie, że zebrani dookoła ludzie zaczęli się rozchodzić, zbierając w małe grupki lub tańcząc na parkiecie. Jedynie on nie poruszył się z miejsca, co sprawiło, że nagle jego obecność stała się bardzo zauważalna. Na tyle zauważalna, że Amelia spojrzała na niego z zainteresowaniem. Przechyliła lekko głowę, przyglądając mu się z oddali.

Poczuł, jak z twarzy odpływa mu krew, a dłonie oblepia nieprzyjemny pot. Przez moment miał wrażenie, że dostrzegł coś w jej spojrzeniu.

Poznała go?

Nie. To niemożliwe. A jednak wydawało się, że chciała do niego podejść, zanim towarzyszący jej mężczyzna obrócił jej twarz w swoim kierunku. Zelgadis mimowolnie także na niego spojrzał. Przez cały ten czas z sukcesem ignorował jego obecność, którą w końcu musiał przyjąć.

Patrzenie na Raviego, na sposób, w jaki dotykał Amelii, wzbudziło w nim niemal fizyczny ból. Przyglądał się z zazdrością, która kropla po kropli sączyła się do umysłu, zatruwając trzeźwy osąd.

Właściwie nie wiedział, czego się spodziewał. Że zobaczy podstarzałego, łysiejącego faceta ze znaczną nadwagą, dzięki czemu zyska całkowitą pewność, że to wyłącznie polityczne małżeństwo?

Marzenie ściętej głowy.

Ravi mógł być w jego wieku, a co najgorsze stanowił uosobienie tych wszystkich cech, które Zelgadis zawsze uważał za „książęce”. Emanował siłą i pewnością siebie, którą można było dostrzec zwłaszcza w jego oszczędnych ruchach i stonowanej ekspresji. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że urodził się i wychował blisko wybrzeża. Czarne jak smoła włosy, równie ciemne spojrzenie i śniada karnacja, teraz jeszcze bardziej podkreślona przez złotą szatę, którą miał na sobie. To, co Zelgadis nazywał bliznami na swojej bladej skórze, Ravi z pewnością mógłby nazwać egzotyczną pamiątką.

Im dłużej porównywał się do księcia, tym bardziej dochodził do wniosku, że byli jak słońce i księżyc. W tym układzie Zelgadis oczywiście był księżycem. Przy Ravim, po swojej przemianie z chimery, mógłby spokojnie uchodzić za albinosa. W duchu podziękował Nirali za ciemny proszek, który jakimś cudem nadal trzymał się we włosach, zmieniając nieco ich kolor.

Nie chcąc zwracać na siebie uwagi, wycofał się nieco, zanim Amelia ponownie odwróciła głowę w kierunku, w którym był jeszcze przed chwilą.

– Zel, wiem, że to trudne… – ponownie odezwała się Nirali.

Zagryzł wargi w milczeniu. Doskonale wiedział, że Nirali poczuła wszystko, o czym myślał. Już dawno nauczył się, że nie sposób było zachować przed sobą żadnych tajemnic. Przynajmniej na poziomie emocjonalnym.

– Musisz z nią porozmawiać! – kontynuowała, a jej głos przybierał na sile.

– Czekam na odpowiedni moment. – Westchnął, nadal obserwując Amelię zza tłumu nieznajomych.

– To może trochę zająć. Z tego, co widzę Ravi nie spuszcza jej z oczu.

W duchu musiał przyznać, że tak w istocie było. Ilekroć Amelia zaczynała błądzić wzrokiem lub choćby oddaliła się o krok, Ravi natychmiast przyciągał ją z powrotem.

Bal trwał w najlepsze. Goście zdawali się coraz bardziej rozluźnieni, zajmując coraz więcej miejsca na parkiecie. Królewska para zdążyła przyjąć gratulacje i błogosławieństwo od wszystkich ważniejszych osobistości, po czym Ravi ostatecznie zaproponował Amelii wspólny taniec.

Zelgadis przyglądał się temu z niechęcią, próbując ocenić, co tak naprawdę mogła czuć księżniczka. Zauważył, że ilekroć ktoś ją zagadywał, odpowiadała z tym samym uprzejmym uśmiechem, jednak jej oczy ani razu się nie roześmiały. Zastanawiał się, czy odzyskała wspomnienia. I co z ranami na jej przedramionach? Miał tak wiele pytań!

Nagle dostrzegł mężczyznę zmierzającego szybkim krokiem w kierunku książęcej pary. Nie wiedział, kim był, jednak z wyglądu bardzo przypominał Raviego. Z tym że połowa jego twarzy została oszpecona przez blizny po oparzeniach.

– Czyżby jakaś rodzina? – mruknął w myślach do Nirali.

– To może być twoja szansa! – sapnęła w odpowiedzi. – Zobacz!

Mężczyzna wyrzucił z siebie kilka zdań w pośpiechu, na co Ravi zareagował wyraźnym zdenerwowaniem. Obaj zdążyli powiedzieć coś do Amelii, która obserwowała ich z rezerwą, po czym ruszyli w kierunku wyjścia z sali.

Zelgadis stwierdził, że nagle Amelia wydała mu się bardzo samotna. Rozglądała się niepewnie dookoła, jednak poza dwójką strażników ustawionych przy ścianie, w panującym zamieszaniu nikt nie zwrócił na nią uwagi.

Miał szansę.

Pewnym krokiem ruszył w jej stronę, starając się uspokoić oddech.

– Wasza Wysokość. – Zgodnie z zasadami etykiety skłonił się nisko, zanim Amelia zdążyła na niego spojrzeć. – Czy zechcesz mi Pani podarować taniec? – Starał się, aby jego głos zabrzmiał nieco inaczej niż zwykle.

Amelia milczała przez dłuższą chwilę, jednak pozostając w ukłonie, nie był w stanie ocenić jej reakcji. Czuł za to, jak jego własny oddech zaczyna go dusić.

– Dobrze – odpowiedziała w końcu, sprawiając, że mógł wreszcie wypuścić wstrzymywane powietrze.

Unosząc nieśmiało głowę, pierwsze co dostrzegł, to wyciągniętą w jego stronę dłoń. Prostował się powoli, wędrując spojrzeniem w górę, aż wreszcie napotkał jej wzrok. Jej oczy, choć te same, miały w sobie nieznany błysk. Przepełniała je historia, którą przegapił i której nie znał…

Kiedy złapał ją za rękę, dotknięcie było jak potężny impuls, który przeszył go od środka, na moment zamrażając wszystko dookoła. W ciszy, która zalała jego umysł, słyszał wyraźnie bicie własnego serca, które desperacko walczyło o kolejną szansę.

Nie mógł wiedzieć, czy poczuła to samo.

Ostrożnie poprowadził ją na parkiet, kładąc drugą słoń na jej talii i powoli zanurzając się w taktach spokojnej muzyki. Przez cały ten czas Amelia przyglądała mu się z wyraźnie wypisaną na twarzy konsternacją.

– Czy ja Pana skądś znam? – zapytała nagle, marszcząc brwi.

– Dzisiejszego wieczoru zapewne jest tu wiele bliskich dla Waszej Wysokości osób. – Uśmiechnął się nieśmiało.

Amelia zmieszała się, na moment odwracając wzrok.

– Proszę wybaczyć. Po prostu przypomina mi Pan jedną z takich osób – stwierdziła cicho, zagryzając wargę.

Musiał naprawdę się postarać, aby jej nie przytulić.

– Rozumiem, że osoby, o której Pani mówi, dziś tu nie ma?

Amelia powoli pokręciła głową.

– To byłoby niemożliwe. On jest… daleko.

Sposób, w jaki wypowiedziała ostatnie zdanie, sprawił, że zakłuło go w piersi. Powoli, ale systematycznie kierował ich kroki w stronę tarasu z nadzieją, że uda mu się zaprosić ją do ogrodu i wreszcie przerwać tę farsę.

Jeszcze kawałeczek…

– Jestem pewny, że ta osoba również o Pani myśli. Zapewne robi to częściej, niż sobie Pani to wyobraża. Dobrze znam to uczucie dojmującej tęsknoty. Dni wypełnione pustką i oczekiwaniem. Proszę nie tracić swojej wiary, księżniczko. Człowiek jest w stanie zrobić wszystko, aby być z tymi, których kocha. Czas, odległość i wszystko inne potrafią wtedy stracić znaczenie.

Powinien się zamknąć. Już. Teraz. Natychmiast! Zanim zrujnuje cały plan. Przecież wiedział o tym.

A jednak to przekonanie również wydawało się nagle zupełnie bez znaczenia, a im dłużej mówił, tym więcej różnych emocji widział na twarzy Amelii. Rozczarowanie. Smutek. Aż wreszcie niepewność i narastające z każdym jego słowem zdziwienie.

W jej oczach pojawiły się łzy.

Zdążył zobaczyć, jak otwiera usta, aby coś powiedzieć, gdy nagle okna, przy których stali po prostu eksplodowały.

Donośny trzask tłuczonego szkła przetoczył się przez pomieszczenie, zupełnie jakby ono samo rozsypywało się na miliony kawałków. Zelgadis instynktownie osłonił Amelię przed spadającymi na nich odłamkami, słysząc jedocześnie dołączające do kakofonii dźwięków krzyki. Zanim zdążył zareagować, do sali wpadła grupa zakapturzonych postaci, a w powietrzu błysnęły światła zaklęć, wycelowanych w podtrzymujące strop filary. Zdążył usłyszeć, jak ktoś rzuca zaklęcie snu, po czym nagle Amelia zwiotczała w jego ramionach.

„Nie, to nie może się znowu dziać” – pomyślał, gorączkowo przyciskając dziewczynę do swojej piersi.

Filary zadrżały niebezpiecznie, krusząc się pod ciężarem spoczywającej na nich masy. Zgromadzeni ludzie w panice rzucili się do wyjść, jednocześnie wpadając na niego, tak że przez moment stracił równowagę. Odłamki muru zaczęły sypać się z góry, a w powietrze uniósł się pył. Nagle poczuł, jak ktoś próbuję wyszarpać mu nieprzytomną Amelię z ramion. Odepchnął napastnika zdecydowanym ruchem, przygotowując się do rzucenia zaklęcia. Zamarł jednak w bezruchu, dostrzegając znajomą twarz.

– Lina…? – wyszeptał prawie bezgłośnie.

Czarodziejka nie mogła go usłyszeć. Zapewne nawet dobrze nie widziała jego twarzy. Za to świetnie wykorzystała moment jego szoku i skutecznie wyrwała Amelię z jego uścisku, mierząc go teraz surowym spojrzeniem. Poderwał się z miejsca, widząc rosnący w dłoni przyjaciółki magiczny płomień, gdy usłyszał krzyk nadbiegającej Nirali.

– Zel!

Dźwięk jego imienia wywołał na twarzy Liny podobny szok, jak ten, którego sam przed chwilą doświadczył. Odruchowo zerknęła na biegnącą Nirali, znowu na niego, a później wszystko wskoczyło na swoje miejsce. A przynajmniej mogłoby wskoczyć, gdyby nie sufit, który właśnie runął wprost na nich.

Updated: 14 Luty 2024 — 14:55

6 Comments

Add a Comment
  1. Och, akurat wypadło na walentynki! <3 Idealnie, haha.

  2. Powiem tyle, jesteś mistrzynią plot twistów

    1. Przyjmę to jako komplement. ^^ <3

  3. Lina! Witaj z powrotem! 😀 Ale mam zaciesz na gębie :D. Bardzo emocjonalne spotkanie Zela i Amelii (faktycznie idealnie na Walentynki <3), a tu końcówka zmienia nastrój o 90 stopni. Miło też widzieć, jak cały czas subtelnie zwracasz uwagę na relację pomiędzy Zeleam a Nirali :) Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy :)

    1. Wiem, Kochana. Mam jakąś wewnętrzną blokadę z nowym rozdziałem… Plus ostatnio sporo weekendów miałam zajętych, a piszę głównie wtedy. Zrobię co mogę. <3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

© 2018 Frontier Theme