„Prośba”
Zelgadis dotarł do posiadłości Alveron tuż przed świtem. Mgła unosiła się nisko nad ziemią, a okna ich tymczasowej kryjówki wciąż pogrążone były w ciemności. Wszyscy jeszcze spali. Tylko skrzypnięcie drzwi i jego stłumione kroki zaburzyły ciszę pustego korytarza.
Nie miał siły myśleć. Jego ciało ledwo trzymało się w pionie. Kiedy wszedł do swojego pokoju, runął na łóżko, nawet nie ściągając munduru. Przymknął oczy i natychmiast odpłynął.
Gdy obudził się kilka godzin później, przez długą chwilę leżał nieruchomo, wpatrując się w spękany sufit. Wspomnienia ubiegłej nocy powróciły jak przypływ – Amelia, jej dłonie splątane w jego włosach, łzy szczęścia migoczące w kącikach oczu.
Oświadczył się.
A ona się zgodziła.
Śmiała się, a potem objęła go z takim oddaniem, jakby to wszystko było naturalne, jakby naprawdę… chciała z nim być.
A on… był w szoku.
Nawet teraz nie do końca potrafił to zrozumieć.
Czuł cichą, nieśmiałą nadzieję, że może ktoś taki jak on naprawdę mógł zasłużyć… na kogoś takiego jak ona.
Uśmiechnął się lekko i z pełnym zdecydowaniem, odepchnął od siebie wszystkie krytyczne głosy, które od lat wrzeszczały w jego głowie, dewaluując w zasadzie wszystko, co robił. Nie zamierzał się im poddawać.
Już nie.
Wstał gwałtownie, przebierając się we własne ubrania i ruszył do jadalni. Przed drzwiami zamarł na moment.
Zwariowałem…
Odetchnął głęboko, po czym zdecydowanym krokiem wszedł do jadalni.
Popołudniowe słońce wpadało przez wysokie okno, oświetlając stół zastawiony talerzami z niedojedzonym śniadaniem. W powietrzu unosił się aromat świeżej kawy i wirujące w świetle drobiny kurzu. Gourry pochylał się nad stertą tostów, Nirali czytała jakąś książkę, a Lina leniwie mieszała jajecznicę na talerzu, wyglądając, jakby dopiero co się obudziła. Teraz oczy wszystkich zwróciły się ku niemu.
— No, nareszcie! — krzyknęła Lina, rozgniatając widelcem resztki jajecznicy. — No i jak tam ta wasza ważna rozmowa? — zapytała, celowo przeciągając słowa. — Musiała być naprawdę pouczająca, skoro trwała całą noc.
Rzuciła mu znaczące spojrzenie, a kąciki jej ust drgnęły w charakterystycznym, psotnym uśmiechu.
Zelgadis poczuł, jak gorąco rozlewa się po jego karku i twarzy. W milczeniu podszedł do stołu, nalał sobie kawy i wycofał się w bezpieczny kąt, opierając się o kredens. Uniósł filiżankę do ust, ukrywając lekkie drżenie dłoni. Parzący napar był dobrym pretekstem, by nie odpowiadać od razu.
Nirali zamknęła książkę z lekkim trzaskiem. Jej wzrok był aż nadto wymowny: „Jedz coś, idioto”. Ale Zelgadis uparcie stał w miejscu, czując rosnące wewnątrz napięcie, gdy starał się znaleźć odpowiednie słowa, aby ogłosić nowinę.
Gourry, który właśnie sięgał po kolejnego tosta, nagle skinął głową w jego kierunku.
— Na pewno wszystko w porządku? Wyglądasz, jakbyś znowu w ogóle nie spał. Amelia tak cię zamęczyła tymi rozmowami?
— Bo nie spał — mruknęła Lina, popijając sok. — Chyba że liczyć drzemkę w mundurze. Ale kto tam ocenia.
— Możhhe omawiali szhhegóły planhu? — wybełkotał Gourry, wpychając nagle całą grzankę do ust.
Lina parsknęła śmiechem.
— Oczywiście! Palny najlepiej omawia się w środku nocy. W prywatnych komnatach księżniczki…
Zelgadis czuł, że jego policzki płoną, ale postanowił nie dawać Linie satysfakcji. Zamiast tego wziął kolejny łyk kawy.
— Lina… — Nirali próbowała powstrzymać czarodziejkę, ale jej głos również zdradzał tłumione rozbawienie.
— Ale ja się tylko martwię! — Przycisnęła dłoń do piersi z przesadną troską. — Takie nocne narady to ryzyko. A co jeśli Amelia zgubi gdzieś pergamin z tymi waszymi… gęsto zapisanymi „planami”?
Gourry, wciąż nie nadążając za aluzjami, skinął poważnie:
— No tak, szkoda by było zgubić notatki.
— O właśnie! — Lina klasnęła w dłonie. — Zelgadis na pewno bardzo dba, by wszystkie szczegóły były dokładnie zapisane. Pewnie sprawdzał po kilka razy, czy wszystko jest… w porządku.
Zelgadis wlepił w nią wzrok, ale Lina tylko uniosła brwi z niewinną miną.
— Skończyłaś? — warknął sucho.
— Co? Mówię tylko, że doceniam twoje zaangażowanie w te… strategiczne rozmowy.
Nirali w końcu nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
— O bogowie… — Zelgadis przechylił głowę w tył, wpatrując się w sufit, jakby szukał tam cierpliwości.
— No, ale serio — Lina nie dawała za wygraną — ile razy musieliście omawiać plan? Raz? Dwa? A może…
Zelgadis westchnął zirytowany. Wiedział, że jeśli nie powie tego teraz, Lina będzie go dręczyć przez cały dzień. Odłożył kubek na blat kredensu i wziął głęboki oddech.
— Dziś w nocy… poślubię Amelię.
Gourry zakrztusił się grzanką tak gwałtownie, że Lina musiała klepnąć go w plecy. Sama Lina zresztą upuściła widelec, który z brzękiem uderzył o talerz. Nirali natomiast obdarzyła go nieco rozbawionym, ale i pełnym dumy uśmieszkiem.
— Ty… co?! — wyksztusiła w końcu Lina, gdy Gourry przestał kaszleć. — Poślubisz? Ty? Amelię?! Dzisiaj?!
Zelgadis lekko skinął głową.
— Co wy wyprawiacie?! Naprawdę zamierzacie to zrobić w samym środku tej cholernej burzy? To szaleństwo!
— Może. Ale Ravi i jego ludzie są coraz bliżej. Nie mogę siedzieć z założonymi rękami i tylko wierzyć, że nam się uda. Musimy mieć plan awaryjny. Jeśli cokolwiek zawiedzie… przynajmniej nikt nie odbierze Amelii korony.
— Ach, więc o to chodzi. Boisz się, że Ravi posadzi swój tyłek na tronie Saillune?
Przewrócił oczami zirytowany.
— Naprawdę uważasz, że to mój jedyny motyw? — Spojrzał na przyjaciółkę z urazą, krzyżując ramiona na piersi.
Lina westchnęła przeciągle. Z jej twarzy biło wyraźne zdezorientowanie.
— Nie. Oczywiście, że nie — przyznała po chwili. — W innych okolicznościach byłabym po prostu szczęśliwa, ale teraz…
Skrzywił się lekko, wychwytując wyraźnie wypowiedziane „ale”.
— Lina. — Nirali wtrąciła się spokojnym, ale stanowczym tonem. Jej wzrok przeszedł z brata na czarodziejkę. — Może zanim zaczniemy protestować, pozwólmy mu wyjaśnić.
Zerknął na siostrę z wdzięcznością, po czym cierpliwie zrelacjonował przyjaciołom wszystko, co zdołał ustalić z Amelią.
Kiedy skończył, z ulgą zauważył, że zdezorientowanie na ich twarzach zastąpił cień zrozumienia. Nirali przechyliła głowę, patrząc na niego z rosnącym zainteresowaniem.
— Więc jak dokładnie planujecie to zorganizować? — zapytała. — Amelia jest księżniczką. Z tego, co wiem, śluby rodów królewskich to wielkie ceremonie z całymi miesiącami przygotowań. Nawet jeśli chcecie to utrzymać w tajemnicy, musicie spełnić formalności.
— Formalności? — Gourry zmarszczył brwi. — Jakie formalności?
Lina westchnęła, opierając brodę na dłoni.
— Żeby ślub był ważny, musi go udzielić kapłan. I potrzebujecie przynajmniej dwojga świadków. — Jej wzrok stał się bardziej przenikliwy. — I mówisz, że chcesz to załatwić dziś? W środku kryzysu, gdy Ravi ma powiązania w całym mieście? Jak zamierzasz znaleźć kapłana, któremu można zaufać?
Zelgadis zacisnął dłonie na własnych przedramionach.
— Myślałem… że może ty… — urwał, widząc, jak Lina podnosi brew.
— Ja mam ci znaleźć kapłana? — Rozłożyła ręce, nie kryjąc swojej bezradności. — Zel, czy ty w ogóle widziałeś ostatnie listy gończe w tym mieście? Moja twarz zdobi każdy słup ogłoszeniowy w promieniu pięćdziesięciu kilometrów. Ostatni kapłan, który mnie zobaczył, rzucił we mnie butelką święconej wody, zaraz potem biegnąc do najbliższego posterunku strażników. — Przekrzywiła głowę. — No i jest jeszcze jeden mały problem. Jestem spłukana. Gdyby nie pani Alveron, spalibyśmy w stajni, więc opcja z łapówką też odpada.
Niezaprzeczalna prawda w słowach Liny, uderzyła w niego z pełną mocą.
Tak, wiedział, że ten plan od samego początku był szalony…
Naiwny.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że jakoś musiałby powiedzieć o tym Amelii… Oczami wyobraźni zobaczył jej zrezygnowaną twarz. Tę cichą, bolesną akceptację, gdy świat kolejny raz udowadniał im, że ich marzenia są zbyt kruche, by przetrwać zderzenie z rzeczywistością.
— A pani Alveron? — zapytał nagle Gourry.
— Co? — Zelgadis zmierzył go wzrokiem.
— No… — Gourry poruszył się niespokojnie. — Ma dużo pieniędzy, prawda? I widywałem ją, jak szła do tej dużej świątyni przy placu. Co tydzień. — Skinął głową, jakby to wyjaśniało wszystko. — Tam na pewno był jakiś kapłan.
Lina i Nirali wymieniły spojrzenia.
— To… właściwie nie jest głupi pomysł — mruknęła Lina.
Zelgadis zesztywniał, czując jak krew odpływa mu z twarzy.
— Bez szans. Ona uważa, że ktoś taki jak ja nie powinien nawet stać w pobliżu Amelii. Gdybyśmy teraz poprosili ją o pomoc…
— A masz jakiś lepszy pomysł? — Lina spojrzała na niego z pełną powagą. — Bo jeśli nie, to albo ryzykujesz rozmowę z nią, albo rezygnujesz z ochrony Amelii. Wybieraj.
Wbił wzrok w podłogę, czując, jak jego pewność siebie się kruszy.
Cholera. Cholera! Naprawdę wszystko miało zależeć od tej starej dewotki?
— Wybieram rozmowę — wydusił w końcu.
— Bardzo dobrze. O tej porze pani Alveron zwykle przesiaduje w pokoju muzycznym. Lepiej nie marnuj czasu.
***
Drzwi do pokoju muzycznego były uchylone. Zelgadis zatrzymał się na progu, wstrzymując oddech.
Pani Alveron siedziała przy fortepianie, jej palce sunęły po klawiszach z precyzją, mimo że grała bez nut. Melodia była cicha, nostalgiczna – jakby wyciągnięta z zakamarków pamięci. Światło sączyło się przez wysokie okna, kładąc się na jej sztywnych ramionach i srebrnych włosach, spiętych w surowy kok. Nie odwróciła głowy, gdy wszedł, ale dostrzegł, jak jej szczęka lekko się naprężyła.
Zacisnął dłonie, niepewny, co zrobić. Mógłby odejść. Mógłby czekać. W końcu wślizgnął się do środka i usiadł na skraju fotela obok, starając się nie zakłócać muzyki.
Pokój był przytulny, ale pełen surowej elegancji. Półki z nutami, portrety dawnych właścicieli majątku, zapach drewna i wosku. A pośrodku – ta kobieta, której palce zdawały się wyciskać z instrumentu więcej emocji, niż kiedykolwiek by wypowiedziała.
Melodia płynęła dalej, smutna i piękna. Zelgadis wpatrywał się w swoje dłonie, aż w końcu kobieta przerwała nagle, uderzając w ostatni akord.
— Mój mąż lubił tę kompozycję — powiedziała sucho, nie patrząc na niego.
Zelgadis uniósł wzrok.
— Był… muzykiem?
— Był Arcykapłanem — poprawiła go, a w jej głosie zadrgała duma. — Nauczycielem. Ofiarą politycznych rozgrywek. A muzykę traktował jak… oddech. — Jej palce otarły się o klawisze, jakby szukając czegoś, co już odeszło.
Zelgadis skinął głową. Wiedział, że Markus Alveron zginął, podobnie jak inni magowie Saillune, gdy Ravi i jego stronnicy zaczęli przejmować wpływy.
— Musiał być wyjątkowym człowiekiem — uznał w końcu.
Pani Alveron przyjrzała mu się uważnie, jakby sprawdzając, czy to tylko pusty komplement. W jej oczach było coś więcej niż zwykła niechęć – głęboki smutek, którego czas nie zdołał wypłukać.
— Był — odparła krótko. Potem westchnęła. — Więc? Po co przyszedłeś, chłopcze?
Zelgadis wbił paznokcie w dłonie.
— Amelia i ja… chcemy się pobrać. Dziś.
Pokój zamilkł.
Pani Alveron nie drgnęła. Tylko jej wzrok stał się ostrzejszy, jak ostrze noża przyłożone do gardła.
— To żart? — spytała cicho.
— Nie. — Zelgadis podniósł głowę. — Jeśli Ravi przejmie władzę… i poślubi Amelię, rodzina Lenos zyska prawa do Saillune. Ale jeśli zdążymy teraz…
— Och, więc to tylko polityka? — Jej usta wykrzywiły się w zimnym uśmiechu.
— Nie. — Tym razem jego głos zabrzmiał twardo.
— Myślałam, że zamierzacie nie dopuścić do ślubu z tym potworem?
— To plan awaryjny.
Pani Alveron przyglądała mu się w milczeniu. W końcu odwróciła się do fortepianu i zagrała kilka oderwanych nut.
— Dlaczego przyszedłeś akurat do mnie? — spytała.
— Potrzebujemy kapłana. Kogoś, komu można ufać.
Zaśmiała się cicho, bez śladu radości.
— I naprawdę jedyne co wymyśliliście, to małżeństwo? — powtórzyła, jakby smakowała każde słowo. — Ty. I księżniczka Amelia. — Jej usta wykrzywiły się w cienkiej linii. — To byłby skandal. Ona jest następczynią tronu Saillune. A ty… — Jej oczy przemierzyły go od stóp do głów. — Kim ty właściwie jesteś, chłopcze?
— Kimś, kto chce ją chronić.
— Jakże szlachetne. Ale powiedz mi, chłopcze… — Położyła dłoń na pokrywie fortepianu, zaciskając palce. — Co stanie się, gdy Ravi Lenos dowie się o tym ślubie? Pomyślałeś o tym? Bo ja widzę to wyraźnie: jego ludzie włamią się do tej posiadłości, wyrżną wszystkich, którzy staną im na drodze, a twoją głowę zatkną na płocie jako przestrogę. — Jej głos stał się ostry jak brzytwa. — I co wtedy? Jak wasze małżeństwo ochroni księżniczkę?
Zelgadis wstał nagle. Oparł dłonie o fortepian, pochylając się nad kobietą.
— Jeśli nas pani nie wyda, Ravi nie dowie się o tym ślubie. Wszystko będzie w papierach. Nawet jeśli nie uda się nam przerwać królewskiej ceremonii, Saillune będzie bezpieczne. Ravi może sobie myśleć, że zdobył władzę, ale kiedy nadejdzie odpowiedni moment, rzucimy tymi papierami prosto w twarz jego rodziny. Wystarczy, że dożyję królewskiej ceremonii.
Pani Alveron nie cofnęła się. Patrzyła mu prosto w oczy, szukając… czegoś.
— Dlaczego ty? — spytała w końcu cicho. — Dlaczego nie ktoś inny? Ktoś z dworu? Ktoś, kto nie ściągnie na księżniczkę jeszcze większego gniewu?
Zelgadis odetchnął głęboko. Odwrócił się do okna, patrząc na ogród zalany słońcem.
— Nie proszę, by mnie pani rozumiała. Nie proszę nawet, by mnie pani zaakceptowała. Proszę tylko o szansę, bym mógł jej dać to, czego nikt inny nie da – wybór.
Kobieta milczała długą chwilę, jej palce bębniły po lakierowanym drewnie fortepianu. W końcu westchnęła – ciężko, jakby wydobywając z siebie ostatnie resztki oporu.
— Głupie to. Szalone. I typowe dla księżniczki — mruknęła, krzyżując ramiona. — Kiedy?
Zelgadis odwrócił się od okna, nie kryjąc zaskoczenia.
— Dziś. O północy.
— Oczywiście — mruknęła, krzywiąc usta w grymasie, który mógł oznaczać zarówno rozbawienie, jak i pogardę. — Co jak co, ale poczucia dramatyzmu wam nie brakuje. — Wstała z gracją, poprawiając fałdy sukni. — Załatwię wam kapłana. Stary Vestem z południowej świątyni był przyjacielem Markusa. Zachowa dyskrecję.
Zelgadis otworzył usta, by podziękować, ale ona już skinęła ręką, odganiając go jak natrętną muchę.
— I proszę, wyjdź już. Mam dość tego twojego… wszystkiego. — Jej głos zabrzmiał ostro, ale w kąciku oka dostrzegł coś, co mogło być błyskiem czegoś miękkiego.
Gdy Zelgadis sięgał już do klamki, usłyszał za sobą ciche:
— Markus też miał ten sam uparty wyraz twarzy, gdy postanowił zrobić coś głupiego.
Nie odwrócił się. Nie musiał. Drzwi zamknęły się za nim z cichym kliknięciem, pozostawiając go sam na sam z dziwnym uczuciem, że właśnie wygrał bitwę, o której istnieniu nawet nie wiedział.