Cz. 2 – Rozdział XXIII cz. 2

„Ślubuję”

Amelia ruszyła szybko, niemal biegiem, w jego stronę. W ruchu kaptur zsunął się z głowy, a peleryna rozchyliła, ukazując fragment białej sukienki.

Tylko tyle.

A wystarczyło, by zaparło mu dech.

Wszystko w nim zamarło.

Każda myśl. Obawa. Wszystko, co trzymał w sobie od miesięcy.

Po prostu patrzył. Patrzył, jak biegnie. Jak świat przygasa wokół niej. Jak każdy krok przybliża ją do niego. I jak nie może zrobić nic – nic, poza staniem i wpatrywaniem się, jak idiota.

Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, już była obok. Zarzuciła mu ramiona na szyję i mocno przytuliła, jakby to właśnie jego dotyk miał potwierdzić, że wszystko działo się naprawdę.

Jego serce zabiło szybciej, a dłonie instynktownie objęły jej talię. Przez ułamek sekundy zapomniał, że nie byli sami.

Zerknął na przyjaciół.

Lina i Gourry uśmiechali się szeroko, szepcząc do siebie z wyraźnym podekscytowaniem.

Uśmiech Nirali był bardziej łagodny, niemal czuły. Ze wszystkich to właśnie ona znała go najlepiej… I może właśnie dlatego jej spojrzenie było najbardziej miękkie i pozbawione jakiejkolwiek uszczypliwości.

Zarumienił się, odwzajemniając uśmiech.

Amelia za to nie wyglądała na skrępowaną. Odsunęła się lekko i spojrzała mu w oczy.

— Przepraszam za spóźnienie.

— Nie rozmyśliłaś się? — zapytał, zaskoczony, że jego głos w ogóle się wydobył.

Pokręciła głową z uśmiechem.

— Żartujesz? Nie mogę uwierzyć, że naprawdę to wszystko zorganizowałeś w jeden dzień.

Niepewnie wzruszył ramionami.

— Miałem małą pomoc — mruknął, a kącik jego ust lekko drgnął. — Pani Alveron… miała łaskawszy nastrój niż zwykle.

Amelia parsknęła cicho, nie spuszczając wzroku.

— Wyglądasz… — urwał, z trudem łapiąc słowa — …naprawdę pięknie.

Jej twarz objął lekki rumieniec, a uśmiech dosięgnął oczu. Chwyciła jego dłoń i pewnie ścisnęła.

— Chodźmy. Kapłan czeka.

Zgodnie z umową tylne wejście do świątyni było otwarte. Drewniane drzwi zaskrzypiały głośno, prowadząc ich na półokrągły krużganek. Pojedyncza latarnia migotała w głębi, rzucając na cały dziedziniec nieregularne cienie. W powietrzu unosił się zapach kadzidła, przesiąknięty wilgocią i chłodem kamiennych murów.

Kapłan Vestem czekał przy jednym z filarów, odziany w ceremonialną szatę, z kapturem opuszczonym na ramiona. Gdy tylko usłyszał ich kroki, bez słowa ukląkł na jedno kolano, pochylając głowę w niemal teatralnym geście oddania.

— Wasza Wysokość — zaczął z szacunkiem. — Służę, jeśli taka jest Wasza wola.

Amelia zamarła na moment, może zaskoczona, może poruszona taką formą przywitania. Potem jednak wyprostowała się i spokojnie skinęła głową.

— Proszę, kapłanie, wstańcie. To nie dworski ślub, tylko… bardzo osobista chwila.

Starszy mężczyzna skłonił się jeszcze raz, po czym podniósł z godnością i poprawił szaty. Przesunął wzrokiem po twarzach Liny, Gourry’ego i Nirali, witając ich lekkimi skinieniami głowy. Potem jego spojrzenie zatrzymało się na splecionych dłoniach Amelii i Zelgadisa i lekko uniósł brew.

— A więc to wybranek Waszej Wysokości? — zwrócił się do Amelii, choć ciemnymi oczami nadal mierzył Zelgadisa.

Zelgadis odchrząknął cicho.

— Zelgadis Greywords.

Vestem pochylił się w głębszym ukłonie, tym razem skierowanym wyłącznie do niego.

— A więc przyszły król — powiedział z powagą.

Nie brzmiało to ani ironicznie, ani pompatycznie. Raczej jak zaakceptowany fakt, choć po raz pierwszy wypowiedziany na głos. Zelgadis odwrócił wzrok, czując znajome gorąco w policzkach. Nie odpowiedział, bo zwyczajnie nie wiedział, co miałby powiedzieć.

Amelia lekko ścisnęła jego dłoń.

Nikt się nie odezwał. Nawet Lina nie rzuciła żadnej uwagi. W milczeniu ruszyli za kapłanem, który obrócił się na pięcie i poprowadził ich przez puste korytarze do serca świątyni.

Główna sala przyjęła ich w swoje chłodne ramiona bez słowa. Wysokie, strzeliste sklepienie niknęło w mroku ponad ich głowami, przypominając bezgwiezdne niebo. Wąskie okna, osadzone w grubych murach, spojrzały na nich martwymi oczami, czarne i głuche, obrażone na światło, które nocą nie miało tu wstępu. Jedynie ustawione wzdłuż naw świece, rzucały na kamienną posadzkę długie, rozedrgane cienie, otulając wszystko ciepłym blaskiem.

Powoli przeszli wzdłuż rzędów ław, aż do niewielkiego, kamiennego ołtarza, na którym w równych odstępach ułożono przedmioty związane z ceremoniałem.

Kapłan zatrzymał się przed ołtarzem i odwrócił, z dłońmi splecionymi przed sobą.

— Pani Alveron wszystko mi wyjaśniła — powiedział, spoglądając raz na Amelię, raz na Zelgadisa. — Muszę przyznać, że niełatwo było mi w to uwierzyć. Dopiero kiedy zobaczyłem Waszą Wysokość, zrozumiałem, że to nie żart. Możecie być spokojni. Moja dyskrecja jest równie niezłomna jak mury tej świątyni.

Amelia pierwszy raz, odkąd weszli do środka, rozluźniła ramiona. Przez krótką chwilę wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale tylko uśmiechnęła się z wdzięcznością.

Vestem spojrzał na nich z odrobiną melancholii.

— Twój ojciec, księżniczko… na pewno chciałby, abyś była szczęśliwa. Z kimś, kogo naprawdę kochasz. I chociaż nie mam prawa mówić w jego imieniu… jestem przekonany, że tak właśnie by było. — Zawiesił głos na moment, zbierając odpowiednie słowa. — Wszyscy wiemy, kim jest Ravi Lenos. I wiemy, że człowiek taki jak on nie zasługuje na twoją rękę. Ani serce. Jeśli mogę dla Was zrobić chociaż tyle… będę zaszczycony.

Na wzmiankę o ojcu palce Amelii zadrżały lekko w dłoni Zelgadisa. Zerknął na nią kątem oka. Jej twarz była spokojna, niemal nieruchoma, ale oczy… Błyszczały jak napięta tafla wody tuż przed pęknięciem. Odetchnęła płytko, raz, drugi, jakby próbowała zapanować nad falą nowych emocji.

Nachylił się lekko, zniżając głos do szeptu, który miał trafić tylko do niej.

— On byłby z ciebie dumny, wiesz? Tak po prostu… dumny.

Drgnęła lekko, najwyraźniej zaskoczona jego słowami. Uniosła wzrok, patrząc na niego przez długą chwilę, a potem niepewnie przytaknęła. Jej usta uniosły się w słabym, ledwie zarysowanym uśmiechu.

— Dobrze, że tu jesteś — szepnęła równie cicho. — Naprawdę dobrze.

Nie potrzebowali mówić nic więcej.

Doskonale rozumiał, jak wiele znaczył dla niej ojciec. Odkąd wrócił, dostrzegał to w jej oczach, za każdym razem, gdy temat choćby muskał wspomnienia o nim. Rozumiał też, jak wielki ciężar niosła, nie tylko z powodu jego śmierci, ale przez wszystkie długie miesiące, gdy nikt nie stanął po jej stronie. Gdy Ravi Lenos, z przyzwoleniem rady i milczeniem dworu, powoli zaciskał na niej niewidzialną pętlę, a ona nie miała nikogo, kto by ją od tego uchronił.

Aż do teraz.

Vestem, który przez cały czas czekał z wyczuciem, odchrząknął, po czym przemówił spokojnie:

— Jeśli pozwolicie, poproszę waszych przyjaciół, by stanęli tam. — Wskazał dłonią boczną nawę. – Będą świadkami, jak nakazuje obyczaj.

Przyjaciele wymienili krótkie spojrzenia i bez słowa ruszyli we wskazanym kierunku. Lina zatrzymała się jako pierwsza, patrząc w stronę ołtarza.

— Gdyby Phill tu był, już dawno by się rozkleił — mruknęła, bardziej do Gourry’ego niż kogokolwiek innego.

Gourry uśmiechnął się szczerze, kiwając głową.

— Może i tak. Ale byłby szczęśliwy. Na swój… głośny sposób.

Nirali westchnęła cicho, poprawiając mankiet rękawa i nie patrząc na nikogo wprost.

— Jeśli zaraz nie zaczniecie, to przysięgam, że sama się rozkleję.

Vestem najwyraźniej przyznał jej rację, ponieważ ponownie zwrócił na siebie ich uwagę.

– Czy zdecydowaliście, jaką przysięgę chcecie zawrzeć?

Zelgadis zmarszczył brwi i ponownie spojrzał na Amelię.

Jej mina mówiła wszystko.

— Szczerze mówiąc… — zaczął, po czym zawiesił głos i westchnął. — Nie mieliśmy zbyt dużo czasu, żeby…

— …przestudiować rytuały — dokończyła Amelia, z odrobiną zażenowania. — Wszystko działo się tak szybko…

Vestem uśmiechnął się łagodnie.

— Powinniście zatem wiedzieć, że istnieją trzy rodzaje przysięgi małżeńskiej, które świątynia może uznać i pobłogosławić. Pierwszy rodzaj to przysięga królewska. Zawierana w rodzinach władców i dotycząca przede wszystkim podziału obowiązków, odpowiedzialności za poddanych i wspólnego rządzenia. Jej słowa mają znaczenie nie tylko symboliczne, ale też polityczne. Takie związki nie zawsze wynikają z miłości… choć oczywiście mogą.

Zelgadis ponownie zmarszczył brwi. Przysięga królewska… Oczywiście. Przecież Amelia była księżniczką. Może nawet kiedyś wyrecytowała słowa takiej przysięgi na jakiejś lekcji etykiety, dla żartu albo z obowiązku.

Ale on?

Nadal nie potrafił sobie wyobrazić siebie jako kogoś, kto współdzieli tron, salę audiencyjną, rady strategiczne… Miał dość polityki i układów. A ta przysięga brzmiała jak układ. Chłodny, precyzyjny i skrojony na potrzeby korony…

— Drugi rodzaj to przysięga obywatelska — mówił dalej kapłan. — Najczęstsza. Zawierana przez zwykłych ludzi. Opiera się na wzajemnym szacunku, uczuciu i chęci wspólnego życia. Prosta w słowach, ale głęboka w znaczeniu.

Druga opcja była prostsza. Prawdziwsza. Przysięga ludzi, którzy po prostu chcą być razem. Bez tytułów i oczekiwań. Tak, jakby świat poza świątynią nie miał znaczenia.

I może właśnie dlatego ta myśl była tak kusząca. Bo w tym jednym, krótkim momencie, pomimo wszystkiego, co przeżyli, mimo jego przeklętego ciała i jej królewskiego pochodzenia, mogli być po prostu dwojgiem ludzi. Niczym więcej, niczym mniej.

Vestem zrobił krótką pauzę, wahając się przed ostatnim wyjaśnieniem.

— I wreszcie… trzeci rodzaj. Przysięgi magiczne. Rzadkie i wyjątkowe. Mogą zostać zawarte jedynie, jeśli oboje narzeczonych jest magami. Ich istota opiera się na głębokim oddaniu, świadomym związaniu dusz, na wspólnej ścieżce nie tylko życiowej, ale i magicznej. Magia tych, którzy wybierają tę formę, staje się silniejsza, jeśli działa razem. Ale nie jest to łatwa decyzja. Taka więź… zostaje na zawsze, a każda rozłąka wpłynie na drugą stronę.

Zelgadis poczuł lekkie ściśnięcie w gardle.

„Związanie dusz.”

Te dwa słowa zabrzmiały w jego głowie głośniej niż wszystkie inne. Głośniej niż król, niż ślub, niż wszystko, co powiedział Vestem do tej pory. Wbiły się w niego i dotknęły miejsca, które wciąż próbował ukryć. Nawet przed sobą.

Przysięga magiczna…

Z jednej strony brzmiała jak coś, czego pragnął od dawna, choć nigdy nie potrafił tego nazwać wprost.

Oddać siebie. Takiego, jakim był naprawdę. Bez udawania, kłamstw…

Ale…

Ale nie mógł całkowicie zignorować tego drugiego głosu. Cichego, nieustępliwego szeptu, który od lat żył w jego wnętrzu.

Nie był wolny.

Nie w pełni.

Demon, choć uwięziony w magicznym naszyjniku, wciąż w nim tkwił.

A jeśli ta magia jakoś wpłynie na Amelię? Jeśli przez taką więź przeniknie do niej choćby ułamek tego, co w nim siedzi?

Czy miał prawo łączyć z nią coś tak głębokiego i intymnego, nie będąc w pełni czysty?

W końcu uniósł wzrok, a ich spojrzenia się spotkały.

Amelia patrzyła na niego spokojnie, z tym znajomym błyskiem, który zawsze oznaczał, że już podjęła decyzję.

— Ta ostatnia… — zaczęła cicho. — Wydaje mi się, że do nas pasuje. Jak myślisz?

Przełknął ślinę i odwrócił wzrok. Serce waliło mu w piersi, a myśli plątały się jedna przez drugą.

— Ja… — zaczął, urywając. — Po prostu… nie jestem pewien, czy powinienem wiązać nas w ten sposób… Nie jestem jeszcze do końca… sobą. — Jego głos był nerwowy i nieskładny.

Zupełnie nie jak zwykle.

Amelia nawet nie drgnęła. Nie wyglądała na przestraszoną ani zaskoczoną. Uniosła dłoń i położyła mu ją na piersi, tuż przy sercu, przerywając jego mętne tłumaczenia.

— Chcę tej przysięgi — oznajmiła bez cienia wahania. — Właśnie tej.

Przytaknął niepewnie, nie będąc w stanie wydusić z siebie nic więcej.

Tymczasem na twarzy Vestema pojawił się ledwo dostrzegalny uśmiech, zupełnie jakby właśnie takiej odpowiedzi od nich oczekiwał. Nie komentując, odwrócił się w stronę ołtarza i ostrożnie podniósł niewielki sztylet o srebrnym ostrzu, którego rękojeść lśniła chłodnym blaskiem księżycowego kamienia.

— Przybyliście tu — rzekł z namaszczeniem — aby zawrzeć święty związek małżeński i na zawsze związać swoje serca oraz dusze magiczną przysięgą. Wasza obecność w tej świątyni, w obecności świadków, oznacza, że decyzja została podjęta z pełnym zrozumieniem wagi tego aktu. Proszę, wyciągnijcie przed siebie prawe dłonie.

Kapłan zbliżył się najpierw do Amelii. Sztylet błysnął delikatnie w świetle świec, kiedy naciął skórę na wnętrzu jej dłoni jednym, płynnym ruchem. Amelia drgnęła, ale nie cofnęła ręki. Cienka linia krwi wypłynęła niemal natychmiast, błyszcząc na tle jej bladej skóry.

Potem przyszła jego kolej. Wyciągnął rękę bez wahania. Poczuł krótkie cięcie, ostre jak oddech zimowego powietrza i zaraz o nim zapomniał. Ból był niczym wobec świadomości tego, co właśnie robili.

Ich krew, czerwona i gęsta, zaczęła skapywać na chłodny kamień posadzki. Krople rozbijały się cicho, tworząc nieregularne plamy, jakby świątynia przyjmowała od nich dar w milczeniu.

Uniósł wzrok i odważył się spojrzeć na Amelię. Sam nie wiedział, czy spodziewał się zobaczyć na jej twarzy wahanie? Chęć, aby jednak wycofać się z tej przysięgi?

Jednak ona się uśmiechała.

Najczystszym, najszczerszym uśmiechem, jaki widział od lat. Czułość w jej spojrzeniu była tak miękka i bezbronna, że w jednej chwili rozbroiła całą niepewność i strach, że nie jest dość dobry.

Ulga? Szczęście? Rozlało się w nim jak światło świtu. Nie pytając o pozwolenie, tylko zalewają wszystko, co dotąd spowijał cień.

Chciał to nazwać.

Zapewne najodpowiedniejszym słowem byłaby miłość.

Ale to słowo było zbyt ciasne. Jakby próbował zamknąć w dłoni ocean.

To, co czuł, było większe, cięższe, głębsze.

I nagle dotarło do niego, że żaden rytuał czy przysięga nie potrafi uczynić ich bliższymi, niż już byli. Przysięga była tylko formą. Treść dawno została zapisana.

Należy do niej. I zawsze należał.

A ona do niego.

Vestem uniósł dłonie nad nimi, a jego głos wypełnił przestrzeń, niosąc się echem po wysokich murach:

— Teraz złączcie swoje dłonie i powtarzajcie za mną słowa przysięgi:

 

Na krew, którą dziś łączymy,

I na gwiazdy, które nas słyszą

Ślubuję Ci miłość

W tym życiu i w każdym, które nadejdzie po nim.

Ślubuję Cię strzec.

Być Twoją tarczą i Twoim mieczem,

Twoim światłem, gdy noc stanie się zbyt długa,

Twoim oddechem, gdy zabraknie Ci sił.

A Jeśli zgubimy się w Wielkim Chaosie,

Ślubuję Cię szukać.

Niech Chaos rozpozna nas po bliznach,

Które dziś znaczymy na naszych duszach.

Niech gwiazdy staną się moimi oczami,

A krew, którą dziś ofiaruję,

Wskaże drogę do Ciebie

W każdym możliwym wszechświecie.

Moja krew i dusza będą Twoim domem,

A moje kroki zawsze poprowadzą do Ciebie.

Odnajdę Cię.

Znów i znów.

Ślubuję Ci na to życie i wszystkie, które przyjdą po nim.

Updated: 19 Sierpień 2025 — 18:40

2 Comments

Add a Comment
  1. Pisząc krótko, absolutnie przepiękne <3. Piękne, czyste uczucia, które pomimo przeciwności losu, mogą swobodnie rozkwitać na oczach zaprzyjaźnionych ludzi.

    Każde wspomnienie Phila w tej scenie wzrusza, dzięki temu ta tak ważna postać i dla Amelki i czytelnika jest obecna w tym ważnym momencie.

    Poetycko wykorzystałaś magię, do zwiększenia magii przysięgi, co zestawione ze stwierdzeniem, że ten ślub jest jednocześnie szalenie ważny dla ich obojga, a jednocześnie jest zaledwie formalności potwierdzająca ogrom łączącej ich więzi.Tak, to ma robić dobra fantastyka, pomaga podkreślić to, co ważne, ale nie zastępuje ważnym rzeczom miejsca.

    I słowa przysięgi. Absolutnie przepiękne, ale wiersze zawsze były Twoim forte :).

    Doskonała druga część rozdziału <3.

    1. Bardzo dziękuję. <3
      Męczył mnie długo ten fragment, więc raczej nic lepszego bym już z niego nie wycisnęła.
      Na zakończenie powiem, że to koniec spokojnych rozdziałów. ;D

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

© 2018 Frontier Theme