Cz. 2 – Rozdział XXIV

„Skażeni”

Kiedy ostatnie słowa przysięgi odbiły się w chłodnych murach, poczuł nagłe ciepło rozlewające się w piersi. Coś obcego, a jednocześnie dziwnie znajomego, drgnęło pod skórą. Zupełnie jakby cudzy oddech nagle wtargnął do jego płuc.

Zamarł.

– Amelio… Ty… też to czujesz?

Przechyliła głowę zaskoczona, po czym przyłożyła wolną dłoń do serca. Jej oczy rozszerzyły się, gdy zrozumiała.

– Tak… – wyszeptała. – Prawie jakbyśmy… oddychali razem…

Vestem nie wyglądał na zaskoczonego. Na jego twarzy pojawił się spokojny, niemal ojcowski uśmiech.

– To jedna z konsekwencji przysięgi magicznej – wyjaśnił. – Od tej chwili będziecie mogli się wyczuwać. Wasze dusze się spotkały i pozostawiły ślad.

Sięgnął do ołtarza, skąd podniósł dwa niewielkie opatrunki z czystego lnu. Najpierw delikatnie obwiązał dłoń Amelii, potem Zelgadisa.

– Nie leczcie tego od razu zaklęciem. Blizny, które zostaną, będą waszym znakiem.

Zelgadis milczał, wciąż analizując wrażenie ciepła pod skórą.

– Czyli już nie znikniesz bez śladu. Zawsze cię odnajdę – zauważyła Amelia z lekkim uśmiechem.

Przez ułamek sekundy patrzył na nią w osłupieniu, potem parsknął cicho i pokręcił głową.

– Nie planuję znikać. Mam dobry powód, żeby zostać.

Ciche chrząknięcie przywróciło ich do rzeczywistości.

– Pozostały jeszcze oficjalne podpisy do złożenia – przypomniał Vestem, podsuwając im gęsto zapisane arkusze.

Zelgadis wziął pióro i podpisał się bez wahania. Tusz zostawił na pergaminie prosty ślad. Twardy, zdecydowany, bez ozdobników. Odsunął się, ale nie spuścił wzroku z Amelii, gdy sięgnęła po pióro.

Najpierw napisała „Amelia Saillune”. Litery popłynęły miękko, znajome jak coś, co powtarzała całe życie. Na moment wydawało się, że skończyła.

A potem nachyliła się ponownie i dopisała: „–Greywords”. Zrobiła to powoli, z uśmiechem, jakby chciała zobaczyć, jak to słowo wygląda obok jej imienia.

Patrzył, jak tusz ciemnieje na pergaminie, a jego serce ścisnęło coś więcej niż ulga. Całe lata, w których nie czuł się częścią niczego, nagle zniknęły pod jednym, prostym słowem.

Greywords”.

Pióro stuknęło o blat.

Zapadła krótka cisza. Vestem podniósł dokument, chowając go do skórzanej teczki, którą następnie obwiązał kilkoma sznurkami.

– Zostało dopełnione – oznajmił cicho. – Od tej chwili jesteście jednością w oczach świątyni i w oczach Chaosu. A teraz… powinniście już iść. Noc jest łaskawa, ale świt bywa bezlitosny. Im szybciej wrócicie, tym mniejsze ryzyko, że ktoś zauważy waszą nieobecność.

Amelia przytaknęła, a w jej oczach błysnęła wdzięczność.

– Dziękuję. Za wszystko.

Vestem odpowiedział jedynie lekkim skłonem, po czym zwrócił się do Liny, Gourry’ego i Nirali:

– Przyjaciele, jeśli pozwolicie, poproszę was, byście udali się korytarzem na lewo. Zaprowadzi was z powrotem do ogrodów. – Wskazał dłonią przejście tonem tak naturalnym, że nie wzbudził żadnych podejrzeń.

Zebrani spojrzeli na siebie z lekkim zdziwieniem.

– Byle szybko, zanim ktoś zacznie szukać Amelii – rzuciła Lina, ruszając we wskazanym kierunku.

Dopiero kiedy kroki świadków ucichły w oddali, Vestem odwrócił się z powrotem do Amelii i Zelgadisa.

– Tamtędy – skinął głową na wąskie drzwi ukryte za filarem. – To stara modlitewnia. Kilka minut wytchnienia… to jedyne, co mogę wam dać.

Nie czekał na odpowiedź. Odszedł w przeciwną stronę, zostawiając ich samych.

Amelia spojrzała na Zelgadisa z tęsknym wyrazem twarzy. Powoli pociągnęła go w stronę drzwi. Zawiasy skrzypnęły lekko i po chwili znaleźli się w niewielkim, ciemnym pomieszczeniu pachnącym woskiem i starym drewnem.

Ledwie drzwi się zamknęły, Amelia przywarła do niego gwałtownie, jakby bała się, że czas wymknie się im z rąk. Jej palce wsunęły się w jego włosy, wbijając paznokcie w kark, a usta znalazły jego w pół oddechu. Nie było w tym nic delikatnego. Całowała go mocno, chcąc zostawić ślad głębszy niż blizny na ich dłoniach.

Jej oddech był gorący, urywany, a słowa wymknęły się prawie jak westchnienie:

– Kocham cię… tak strasznie za tobą tęskniłam…

Przymknął oczy, przyciągając ją jeszcze mocniej.

– Zrobię wszystko, żeby cię ochronić.

Amelia potrząsnęła głową, chwytając jego koszulę, aż materiał zaprotestował.

– Nie chcę twojej ochrony. Nie potrzebuję rycerza. Potrzebuję ciebie.

Zamarł. Jego oddech był równie rwany co jej.

– Ale jeśli…

– Zamknij się. – Ujęła jego twarz i przyciągnęła gwałtownie. – Po prostu bądź.

Nie zdążył zaprotestować. Wciągnęła go w pocałunek, w którym nie było miejsca na odpowiedź.

Byli jak ogień zamknięty w kamiennej klatce. Nie było już żadnych słów. Nie było na to czasu. Każdy pocałunek, każde szarpnięcie materiału, każde stłumione westchnienie było wszystkim, co mogli sobie dać w tej krótkiej chwili.

***

Kiedy opuścili świątynię, otulił ich chłód nocy. W ogrodzie, rozświetlonym jedynie kilkoma latarniami, czekali Lina, Gourry i Nirali.

Lina odezwała się pierwsza, głosem spokojniejszym niż zwykle:

– Gratulacje. Oficjalnie.

Gourry kiwnął głową.

– Dobrze was widzieć razem.

Amelia przytaknęła, jeszcze mocniej zaciskając palce na dłoni Zelgadisa.

– Dziękuję.

Odpowiedziały jej spokojne, ciepłe uśmiechy.

Nirali zrobiła krok do przodu, wyciągając dłoń w jej stronę.

– Teraz muszę cię odstawić do zamku, zanim ktoś zauważy, że cię nie ma.

Amelia przytaknęła, łapiąc ją za rękę. Starała się wyglądać spokojnie, choć jej serce nadal biło zbyt szybko. Ostatni raz zerknęła na Zelgadisa, puszczając jego dłoń.

Poczuła znajome szarpnięcie, a grunt wyrwał się spod nóg. Świat rozpadł się w migotliwą poświatę, by zaraz potem ułożyć się z powrotem. Twarda podłoga, znajome ściany, ciężkie zasłony jej komnaty.

Tylko że coś było nie tak.

Nie były same.

Kilian i czterech strażników wpatrywali się w nie, jakby właśnie zobaczyli ducha.

– Co takiego… – zaczął Kilian, blady jak kreda.

Strażnicy nie czekali. Rzucili się na Nirali. Nie zdążyła nawet krzyknąć, zanim przycisnęli ją do podłogi i przyłożyli ostrze do gardła.

– Zostawcie ją! – krzyknęła Amelia.

Strażnicy nie zareagowali. Ich ruchy przypominały czysty, wyćwiczony automat.

Nirali próbowała się wyrwać. Jej włosy rozsypały się po posadzce, ale jeden z mężczyzn przycisnął jej nadgarstek do ziemi z taką siłą, że aż jęknęła.

Amelia uniosła rękę, gotowa sięgnąć po magię, ale… zatrzymała się.

Strach.

I świadomość, że najmniejszy ruch może tylko pogorszyć sytuację.

Kilian w końcu ocknął się z szoku i zrobił krok w ich stronę.

– Dość!

Strażnicy natychmiast zastygli, choć nie odsunęli broni.

– Co to ma znaczyć? Skąd się tu wzięłyście?

Uniosła głowę, starając się, by jej głos był spokojny:

– To chyba pytanie, które ja powinnam zadać. – Jej spojrzenie przesunęło się po papierach rozrzuconych na biurku. – Dlaczego grzebałeś w moich rzeczach?

– Mieliśmy powody – odparł sztywno. – Zniknęłaś z zamku bez słowa, obawialiśmy się najgorszego. Królestwo nie może sobie pozwolić na kolejne… niespodzianki.

W jego głosie brzęczał zarzut. Żal?

Patrzył na nią przez moment, jakby sam nie wiedział, co ma zrobić.

Ciszę między nimi przerwał jeden ze strażników.

– Musimy powiadomić księcia Raviego – zdecydował szorstko.

Kilian nie odpowiedział.

Drugi strażnik podszedł do Nirali. Metaliczny dźwięk uderzających o siebie obręczy sprawił, że Amelia się wzdrygnęła. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, żołnierz zapiął kajdany na nadgarstkach czarodziejki.

Znała je.

Ciężkie, srebrne obręcze z wplecionymi w strukturę runami. Blokery. Odbierały magom dostęp do mocy i tłumiły przepływ energii.

– Nie… – wyszeptała. – Nie możecie tego zrobić.

Odruchowo spojrzała na Kiliana, szukając w nim sprzeciwu, choćby cienia wahania.

Nie znalazła nic.

Stał nieruchomo, z rękami splecionymi za plecami. Milczał.

Amelia poczuła, jak coś w niej pęka.

– Kilian… – zaczęła cicho, jakby samo jego imię mogło go przywołać. – Proszę.

Żadnej reakcji. Tylko krótki ruch żuchwy, jakby przełykał coś gorzkiego.

Strażnicy pociągnęli Nirali ku drzwiom. Amelia odruchowo ruszyła za nimi, ale jeden z mężczyzn zastąpił jej drogę. Zatrzymała się, zaciskając dłonie w pięści.

Kajdany zadźwięczały, kiedy Nirali odwróciła głowę. Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. W oczach czarodziejki nie było strachu, tylko niezachwiana determinacja.

– Nic nie mów – rzuciła krótko, zanim zniknęła w korytarzu.

Drzwi zamknęły się za nimi ciężko, zostawiając ją sam na sam z Kilianem.

Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało.

– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała w końcu, nie mogąc opanować już drżenia we własnym głosie.

Kilian uniósł wzrok, ale nie odpowiedział od razu. Każde słowo musiał wyciągać z gardła siłą.

– Musiałem. Nie mogłem zareagować inaczej.

– Musiałeś? – Amelia uśmiechnęła się blado, z bólem. – To zawsze twoje usprawiedliwienie. „Musiałem”.

Opadł na krzesło, przecierając twarz dłońmi, po czym spojrzał na nią, nie kryjąc dłużej swojej bezradności.

– To nie miało tak wyglądać – przyznał w końcu. – Przysięgam, nie miałem nic takiego w planach.

– Do czego zmierzasz?

– Przyszedłem tu po północy. Sam. Nikomu o tym nie mówiłem. – Westchnął ciężko. – Chciałem z tobą porozmawiać. Było coś, o czym powinnaś wiedzieć. Ale kiedy wszedłem… komnaty były puste.

Zamilkł, wracając pamięcią do tamtej chwili.

– Myślałem, że cię porwano, albo że uciekłaś. Powiadomiłem straż, ale kazałem działać po cichu. Zakazałem wzywania Raviego.

Amelia zmrużyła oczy.

– Dlaczego?

– Bo wiedziałem, co by zrobił, gdyby się dowiedział, że zniknęłaś – odparł natychmiast. – Nie chciałem, żeby cię karał. Chciałem tylko… – przerwał, szukając słów. – Chciałem cię znaleźć, zanim ktoś inny to zrobi.

Amelia nie odrywała od niego wzroku.

– A kiedy mnie nie znalazłeś?

– Rozkazałem przeszukać komnaty. Myślałem, że może coś tu zostawiłaś. Jakikolwiek ślad. – Potarł dłonią kark w marnej próbie zatarcia swojej winy. – Potem… po prostu się pojawiłaś. Z tą kobietą.

Jego głos ucichł.

– I pomyślałeś, że trzeba nas obezwładnić?

Kilian potrząsnął głową.

– Nic nie pomyślałem. – Uśmiechnął się gorzko, spuszczając wzrok. – Moje rozkazy przestały być ważne w momencie, w którym strażnicy zobaczyli twoją towarzyszkę i uznali ją za zagrożenie.

Amelia parsknęła, czując, że z każdym jego słowem zaczyna ogarniać ją coraz większa wściekłość. Nie mogła zrozumieć – jak? Jak mógł być tak naiwny?! Dlaczego do cholery nie mógł wszystkiego zostawić dla siebie, tylko wciągnął w to strażników?

– Te twoje wyjaśnienia i tak niczego nie zmienią. Ravi zaraz się dowie. A wtedy… – urwała, odwracając wzrok. – Nie wiem, co zrobi z Nirali. I to będzie wyłącznie twoja wina!

Uniósł głowę, a jego twarz napięła się w bolesnym grymasie.

– Wiem – wyszeptał. – Wiem, że zawiodłem. Ale właśnie dlatego chciałem, żebyś spróbowała zrozumieć mojego brata.

– Zrozumieć? – powtórzyła powoli, starając się nie krzyczeć. – Po wszystkim, co zrobił?

– Nie wiesz o nim wszystkiego. – Kilian mówił cicho, prawie błagalnie. – Nie wiesz, co mu zrobiono.

– I to ma być twoje usprawiedliwienie? Jego trauma?

– Amelio, proszę…

– Och, a więc teraz ty prosisz?

– Wiem o twojej mocy – powiedział wprost, ucinając dalszą falę oskarżeń. Powoli wyciągnął przed siebie otwartą dłoń. – Musisz zdecydować. Teraz. Możesz mnie dotknąć i sama to zobaczyć. Albo kazać mi się wynosić. Uszanuję to.

Amelia patrzyła na niego długo, nawet nie mrugając. Gniew wciąż w niej wrzał, gęsty i lepki jak krew, ale pod spodem czaiło się coś innego… To samo, co zawsze prowadziło ją w stronę prawdy, nawet wtedy, gdy wiedziała, że może ją zranić. Ciekawość.

Powietrze między nimi było gęste.

Zanim zdążyła się powstrzymać, wyciągnęła rękę i chwyciła jego dłoń.

***

Ciepłe światło sączyło się przez liście różanych krzewów, rysując złote plamy na kamiennej ścieżce. W powietrzu unosił się zapach lawendy i słodycz dojrzewającego lata.

Za jednym z krzewów dwóch nastoletnich chłopców czaiło się wśród gałęzi, z trudem powstrzymując śmiech.

– Szybciej, zanim nas zobaczy – wyszeptał Ravi, pochylony tak nisko, że liście drapały go po włosach.

– Prędzej usłyszy twoją paplaninę – syknął Kilian, próbując nadążyć za bratem.

Obaj wychylili się zza krzewu.

Pośrodku ogrodu, wśród grządek lawendy, stała dziewczyna w błękitnej sukni.

Iris.

Jej jasne włosy opadały na ramiona, a w dłoniach trzymała wiklinowy koszyk, do którego układała świeżo zerwane kwiaty.

Ravi wpatrywał się w nią z miną kogoś, kto właśnie zobaczył coś świętego.

– Wiesz co, Kilian? – wyszeptał z rozmarzonym uśmiechem. – Kiedyś ją poślubię.

– Jasne.

– Mówię poważnie. – Ravi szturchnął go w ramię, nie spuszczając wzroku z Iris. – Popatrz na nią. Jest jak… nie wiem. Jakby słońce samo przy niej bledło.

Kilian parsknął śmiechem.

– Albo jakbyś ty przestawał myśleć, kiedy ją widzisz.

Ravi odwrócił się i uśmiechnął z wyższością.

– Zazdrościsz.

– Nie muszę. Bo to ja ją poślubię.

– Ty? Niby jak zamierzasz to zrobić, skoro boisz się z nią porozmawiać?

– Nie boję się! – oburzył się, choć jego policzki już zdążyły pociemnieć. – Po prostu… nie wiem, co powiedzieć.

Ravi roześmiał się cicho.

– To powiedz: „Dzień dobry, Iris, ładnie dziś wyglądasz”. Spróbuj.

– Spadaj! Nie zamierzam słuchać twoich głupich rad.

– Głupich? Patrz i ucz się, bracie.

Ravi wyprostował się, przeczesał włosy palcami i ruszył w stronę dziewczyny z pewnym uśmiechem.

Kilian zerwał się z miejsca i pobiegł za nim, potykając się o korzeń.

– Ravi! – zawołał, łapiąc go za rękaw.

Iris podniosła wzrok, zaskoczona. Słońce rozświetliło jej włosy, a na widok braci jej usta rozciągnęły się w uśmiechu.

– O, Ravi! Kilian! Co wy tu robicie?

– My? – Starszy Lenos uniósł brwi, udając niewiniątko. – Spacerujemy.

– W różanym żywopłocie? – Iris zakryła usta dłonią, próbując ukryć rozbawienie. – Ciekawe miejsce na spacer.

Kilian zachichotał, ale zamilkł natychmiast, gdy Ravi posłał mu karcące spojrzenie.

– Zbierasz kwiaty? – spytał Ravi, zerkając do koszyka. – Mogę pomóc.

– Nie trzeba – odparła z uśmiechem. – Poza tym… – zerknęła na jego dłonie – nie wiem, czy poradziłbyś sobie z nożycami ogrodowymi.

Kilian znowu wybuchnął śmiechem.

– Poradziłbym sobie. Wiem jak obchodzić się z czymś pięknym i delikatnym.

Iris uniosła brwi.

– Czy to był komplement, panie Lenos?

– A jeśli tak?

– Wtedy powinieneś poćwiczyć. – Jej oczy błysnęły wesoło. – Brzmi, jakbyś próbował schlebiać kwiatom.

Ravi udał oburzenie, ale Iris tylko pokręciła głową. Sięgnęła do swojego koszyka, wyciągając z niego pojedynczą różę.

– Na wypadek, gdybyś chciał jeszcze poćwiczyć.

Ravi przyjął kwiat z szerokim uśmiechem.

– Czy mógłbym się jakoś odwdzięczyć?

– Zacznij od tego, żeby nie deptać mojej lawendy.

Obaj spojrzeli pod nogi. Kilka fioletowych pędów leżało bezwładnie na ziemi. Pół grządki wyglądało, jakby przetoczył się przez nie walec.

– To by było na tyle! – krzyknął Kilian z nagłym śmiechem i pociągnął brata za rękaw.

Ravi próbował protestować, ale Iris jedynie zaśmiała się głośno, machając im na pożegnanie.

Wybiegli z ogrodu wśród zapachu kwiatów i słońca. Echo jej śmiechu niosło się za nimi jeszcze przez chwilę. Czyste, jasne i ulotne jak samo lato.

***

Kilian lubił tę porę dnia. Chwilę, kiedy wszystko w domu cichło. Matka siedziała przy oknie z haftem na kolanach, a jej ciemne włosy lśniły w blasku słońca. Ojciec, jak zwykle, w fotelu z książką, której nigdy nie kończył. W ich oczach było coś, co odkąd pamiętał, próbował rozszyfrować. Spokój? Znużenie? Czasem wydawało mu się, że raczej czujność. Jakby oboje czekali, aż coś się wydarzy.

Siedział w rogu pokoju, z nogami podciągniętymi pod siebie, udając, że rysuje. Ołówek drapał po papierze, zostawiając nieudolne linie.

Trzask drzwi rozerwał ten spokój.

Ravi wszedł do środka z impetem. Na policzkach i ubraniu miał ślady ziemi. Krzesło zaskrzypiało, gdy odsunął je zbyt gwałtownie i usiadł przy stole. Milczał.

Ojciec uniósł wzrok znad książki. Jego ciemne oczy ściągnęły się w wąskie szczeliny. Matka spojrzała na Raviego, odkładając igłę.

– Ravi… – zaczęła cicho. – Co się stało?

Brat nie odpowiedział. Tylko jego palce zaciskały się na krawędzi stołu tak mocno, że aż pobielały.

– Synu… – Ojciec odłożył książkę.

– Nienawidzę ich! – wybuchł.

Kilian aż drgnął. Głos Raviego jeszcze nigdy nie brzmiał tak ostro.

– Nienawidzę tego miejsca!

Matka zamarła, a ojciec spojrzał na niego z czymś pomiędzy zaskoczeniem a chłodną oceną.

– O kim mówisz, synu?

– O nich! O dzieciakach z wioski! – Uderzył dłonią w blat. – Znowu mnie wyzywali! Mówili, że jestem czarnoksiężnikiem! Że matka jest wiedźmą, a ojciec… potworem!

Kilian poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Już kiedyś słyszał te słowa. Nie od Raviego, tylko od innych. Na jarmarku, na drodze, szeptane przez dorosłych, kiedy myśleli, że nie słyszy. Ale nigdy nikt nie powiedział tego w domu. Nigdy głośno.

– Nie możesz dać się im sprowokować – powiedziała cicho matka. – Ludzie boją się tego, czego nie rozumieją.

– Boją się? – Ravi roześmiał się krótko, bez cienia radości. – Nie! Oni nami gardzą! Uważają nas za brudnych! Skażonych!

Słowo „skażonych” zawisło w powietrzu, ciężkie i obce. Kilian miał wrażenie, że nawet światło przygasło.

Ojciec wstał powoli, odłożył książkę i podszedł do stołu.

– Nasza krew nie jest powodem do wstydu. To dar i obowiązek.

Ravi podniósł wzrok. Jego oczy błyszczały od gniewu i skrywanego bólu.

– Raczej przekleństwo.

Patrzył, jak jego brat wstaje i wychodzi. Drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem.

Zapanowała cisza. Matka wciąż siedziała przy oknie, jej dłonie drżały. Ojciec znów sięgnął po książkę, choć nie przewrócił nawet strony.

Kilian został w miejscu, wpatrzony w ślad, który Ravi zostawił po sobie – przekrzywione krzesło, ślady błota na posadzce. I po raz pierwszy w życiu poczuł, że jego dom nie był już bezpieczny.

***

Słońce powoli tonęło w morzu. Powietrze pachniało solą, a fale ślizgały się po brzegu, zostawiając cienką pianę, która znikała w ułamku sekundy.

Ravi siedział na piasku z nogami wyciągniętymi przed siebie. Iris leżała obok, z głową opartą na jego kolanach. Jej włosy rozsypały się na jego udach jak smugi światła. Kilian siedział obok, z kolanami przyciągniętymi do piersi, obracając w palcach cienkie źdźbło trawy.

– Czasem myślę, że gdy dorosnę, po prostu stąd wyjadę – oznajmił nagle Ravi.

Iris podniosła na niego wzrok. Kilian uniósł głowę, niepewny, czy dobrze usłyszał.

– Wyjedziesz? – powtórzył. – Dokąd?

Ravi wzruszył ramionami.

– Wszystko jedno. Byle daleko. Tam, gdzie nikt nie patrzy na nas jak na coś, czego powinien się bać.

Kilian milczał, patrząc na brata. W słońcu Ravi wyglądał inaczej. Poważniej, doroślej. Jakby już należał do świata, do którego Kilian nie miał wstępu.

– Masz dość ludzi z wioski – stwierdził cicho. – Ale oni… oni nic o nas nie wiedzą.

– Właśnie dlatego ich nienawidzę. Bo nawet nie próbują zrozumieć. Nie zrobiliśmy nic złego, a oni i tak plują nam pod nogi. Nie chcę tak żyć.

Słowa Raviego rozmyły się w szumie fal.

Kilian spojrzał na Iris.

– A ty, Iris? – zapytał. – Nie przeszkadza ci, co mówią? Że spędzasz z nami czas, że… jesteś z nim? – Wskazał głową na brata.

Dziewczyna uniosła się lekko, opierając łokcie na piasku. Jej jasne włosy poruszył wiatr. Przez chwilę przyglądała się Raviemu, a potem uśmiechnęła się miękko.

– Nie obchodzi mnie, co mówią. Wiem, jaki jest. Wiem, że ma dobre serce.

Ravi spojrzał na nią z delikatnym uśmiechem. Pochylił się i musnął ustami jej czoło, po czym przeniósł wzrok na brata.

– Ty też powinieneś z nami wyjechać.

Kilian poczuł, jak coś ściska mu gardło.

– Ja?

– Czemu nie? Tu nie będziesz szczęśliwy. Wiesz o tym tak samo dobrze jak ja.

Chciał zaprzeczyć, ale nie potrafił. Wpatrywał się w morze, które zdawało się nie mieć końca, i przez chwilę wyobraził sobie, że naprawdę mogliby zniknąć. On, Ravi, Iris. Że mogą zostawić za sobą to miejsce, te szepty, spojrzenia.

Wiatr ucichł, a w jego miejsce pojawił się głos.

– Hej, czarnokrwiści!

Ravi uniósł głowę, a jego spojrzenie natychmiast pociemniało.

Na skraju plaży stała grupka sześciu chłopaków z wioski. W ich śmiechu było coś złośliwego, podsycanego przez strach.

– O, patrzcie! Książę mroku i jego wiedźma! – zawołał jeden, wyglądający na przywódcę grupy. – Chyba już ją skaziłeś, co nie, Lenos?

Iris poderwała się gwałtownie, Ravi wstał tuż za nią. W jego oczach błysnęło coś, co Kilian nauczył się już rozpoznawać. To samo spojrzenie pojawiało się, gdy ktoś obrażał ich matkę.

– Odwołaj to!

Chłopcy roześmiali się głośniej.

– A jak nie? Rzucisz jakąś klątwę? Pokaż, jak to robią dzieci potworów!

Powietrze wokół Raviego zgęstniało, zaczynało drżeć od ciepła. Piasek przy jego stopach poruszył się, choć ten nawet nie wypowiedział zaklęcia.

– Ravi… – szepnął Kilian, spoglądając w stronę zabudowań wioski. Ludzie już patrzyli, przystawali na drodze, szeptali coś między sobą. – Nie tutaj.

Ravi nawet nie drgnął. Tylko jego dłoń, zaciśnięta w pięść, rozbłysła słabym światłem. Iris złapała go za rękę.

– Proszę cię… – wyszeptała.

Chłopcy to zauważyli i zaczęli bić brawo, śmiejąc się.

– No dawaj, czarnoksiężniku! Pokaż, co potrafisz! – zawołał przywódca, zbliżając się o krok. – Chcesz się zmierzyć? To chodźmy do starej chaty. Tam nikt nie będzie nam przeszkadzał. Załatwimy to raz na zawsze.

Szczęka Raviego drżała, a słowa ugrzęzły mu w gardle. Kilian próbował go powstrzymać, ale ten już ruszył w stronę klifu.

– Ravi, to zły pomysł – syknął, doganiając go. – Widziałeś ich miny!

– Nie pozwolę, żeby nas tak traktowali!

Chata była niedaleko. Stała samotnie przy brzegu, u podnóża klifu. Jej ściany przeżarła sól i wiatr, a dach uginał się pod ciężarem czasu.

Chłopcy weszli pierwsi, Ravi zaraz za nimi, z Iris i Kilianem tuż za plecami.

W środku pachniało zbutwiałym drewnem.

– No i co, Lenos? – rzucił przywódca, odwracając się z kpiącym uśmiechem. – Tu możesz pokazać, jaki z ciebie czarodziej.

Ravi milczał, próbują opanować ogarniającą go wściekłość.

Kilian dostrzegł, jak cała grupa rozgląda się po sobie, z nerwowym błyskiem w oczach.

Coś było nie tak.

Zanim zdążył ostrzec brata, cofnęli się jednocześnie – najpierw jeden, potem drugi.

– A może wcale nie musimy oglądać tego z bliska – rzucił jeden z nich z fałszywym uśmiechem.

I wtedy wybiegli.

Rzucili się do drzwi i zatrzasnęli je z hukiem.

– Hej! Co wy robicie?! – krzyknął Ravi.

Z zewnątrz dobiegł śmiech.

W następnej chwili buchnęły płomienie.

Najpierw pojedynczy błysk, potem języki ognia wspinające się po ścianach jak drapieżne węże. Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Drewniane belki zapalały się jedna po drugiej. Dym wypełnił chatę, gryząc w gardło i oczy. Gorąco uderzyło w nich falą.

Iris krzyknęła.

Kilian chwycił za klamkę, ale drzwi były zaryglowane, nie do ruszenia.

– Otwórzcie! – wrzasnął, ale z zewnątrz słychać było tylko śmiech i oddalające się kroki. – Ravi! Pomóż!

Spojrzał na brata, jednak ten nawet nie drgnął. Stał nieruchomo, z pustym wyrazem twarzy, przyglądając się szalejącym płomieniom, jak zahipnotyzowany.

Belka pod sufitem zatrzeszczała, potem runęła z hukiem. Kilian nawet nie zdążył krzyknąć. Ogień rozdarł powietrze, a ciężar drewna przygniótł go do ziemi.

– Kilian! – głos Raviego wreszcie przebił się przez trzask płomieni. Rzucił się do przodu, chwytając belkę. Drewno parzyło dłonie, ale nie puścił. Szarpnął raz, drugi, z sykiem bólu. – Trzymaj się!

Ravi z całych sił odepchnął belkę na bok. W końcu zsunęła się, odsłaniając twarz brata. Skóra na jego policzku była czerwona, pełna pęcherzy, poparzona. Kilian łapał powietrze, dygocząc, z oczu leciały mu łzy.

Krzyk Iris rozległ się z drugiego końca chaty. Ravi podniósł głowę. Biegła w ich stronę, z twarzą wykrzywioną przerażeniem.

– Iris! – wrzasnął i rzucił się w tamtą stronę, ale ogień buchnął między nimi, jak żywy. Płomienie zakryły jej sylwetkę.

Usłyszeli jeszcze jeden krzyk. Urwany, zduszony. I nic więcej.

– Nie! – Ravi rzucił się naprzód, ale Kilian złapał go za rękaw.

– Nie możesz! – krzyknął, głos miał zachrypnięty od dymu. – Ravi, nie wejdziesz tam!

– Muszę! – Wyrwał się, ale Kilian chwycił go mocniej, zapierając się nogami o ziemię.

– Ona już… – urwał, kaszląc.

Ogień był wszędzie.

Dach zaskrzypiał. Potem runął z hukiem, a jedna ze ścian pękła, odsłaniając wyjście. Wiatr wpadł do środka, rozdmuchując płomienie jeszcze bardziej.

– Tędy! – Kilian złapał brata za ramię i pociągnął z całych sił.

Ravi szarpał się, chciał wrócić, ale Kilian nie puścił.

– Iris! – wrzeszczał Ravi, a w jego głosie było wszystko… Rozpacz, furia, bezsilność.

– Jeśli tam wejdziesz, też zginiesz! – Kilian niemal wył. – Nie zostawię cię!

Belki waliły się wokół, żar sypał się z sufitu jak deszcz. Ravi runął na kolana, ale Kilian ciągnął go dalej, aż w końcu razem wypadli przez zwaloną ścianę na piasek.

Upadli obok siebie, kaszląc, oszołomieni. Chata płonęła, parząc ich skórę. Niebo przybrało barwę krwi.

***

Kilian zapukał raz, dla zasady. Drzwi i tak były uchylone. Wsunął się do środka, pozwalając, by przeciąg poruszył ciężkie zasłony. Niewiele to dało. Komnatę wypełniał półmrok, rozcięty tylko jednym płomieniem lampy, który drżał na metalowym kloszu i rzucał na ściany migotliwe smugi.

Ravi siedział na podłodze pod ścianą, kolana miał podciągnięte do piersi, bose stopy wbite w dywan. Wokół niego leżały porozrzucane kartki: zapiski, szkice, linie i znaki, których Kilian nie potrafił odczytać.

– Ravi… – odezwał się cicho.

Własny głos zabrzmiał obco. Opatrunek, który obejmował pół twarzy, ciągnął skórę przy każdym słowie i chociaż użyto zaklęć leczących, najprawdopodobniej zostanie mu paskudna blizna.

Nie dostał odpowiedzi. Ravi patrzył przed siebie pustym wzrokiem. Kilian ostrożnie przeszedł przez zatopiony w papierach pas podłogi i usiadł obok.

– Nie musisz nic mówić – dodał, kiedy cisza zaczęła ciążyć.

Ravi drgnął dopiero, gdy Kilian wyciągnął rękę i podniósł z dywanu najbliższą kartkę. Linie, które brał za losowe bazgroły, układały się w okręgi, w schematy run, w niepełne wzory. Były też słowa: imiona, urwane zdania, powtarzane jak zaklęcia. W jednym rogu: „Iris”. Zapisane kilka razy, coraz lżejszą ręką.

– Nie dotykaj – powiedział Ravi chrapliwie. Bez złości. Bardziej jak prośbę, która spóźniła się o godziny.

Kilian odłożył kartkę. Chciał zapytać o cokolwiek, cokolwiek prostego… Czy jadł, czy spał? Ale słowa nie chciały się ułożyć. Zamiast tego odchrząknął. Opatrunek zapiekł.

– Ravi…

Ravi westchnął tak głęboko, że coś w nim pękło, i nagle, bez ostrzeżenia, zaczął płakać. Nie głośno. Żadnego szlochu, tylko ciche, urywane oddechy, które co chwilę zacinały się w gardle.

Kilian poruszył się odruchowo, chciał go objąć, potem się zawahał i jednak położył mu dłoń na ramieniu.

– Przepraszam – wyszeptał. Nie wiedział nawet, za co dokładnie. Za to, że wyciągnął go z ognia. Za to, że nie zdołali… Za wszystko.

Ravi sięgnął do kieszeni. Przez moment Kilian myślał, że wyjmie chustę, coś, czym otrze oczy. Zamiast tego w jego palcach zamigotał metal. Niewielki, srebrny pierścień z jasnym kamieniem. Ravi obejrzał go raz i rzucił w kąt.

Metal stuknął o listwę przy podłodze i potoczył się pod komodę.

– Miałem… – urwał. Zacisnął powieki, przetarł policzki wierzchem dłoni. – Chciałem się jej oświadczyć – dokończył sucho. – Wtedy. Na plaży. Wszystko miałem… – Zabrakło mu powietrza. – Wszystko.

Skinął głową, choć Ravi na niego nie patrzył. Ta wiedza wbiła się w niego jak zimny gwóźdź.

– Znajdziemy ich – powiedział w końcu. – Tych chłopaków. Każdego.

Ravi nie odpowiedział. Oparł głowę o ścianę, wbił wzrok w drżące światło lampy. Łzy spływały mu po policzkach, zostawiając cienkie ślady na skórze.

– Nie zdążyłem….

Kilian ścisnął jego ramię mocniej, aż poczuł pod palcami napięte mięśnie.

– To nie była twoja wina. Słyszysz? To nie była twoja wina.

Ravi odpowiedział gorzkim śmiechem.

– Nie moja wina… – powtórzył, niemal szeptem. – Tak się mówi, prawda? Że to nie nasza wina. – Przetarł dłonią twarz, chcąc zetrzeć z niej gorzki grymas. – Ale wiesz co? Może właśnie jest. Może wszystko, co nas spotkało, to kara.

Kilian uniósł głowę, zaskoczony.

– Kara? Za co?

Ravi milczał przez chwilę. Jego wzrok był zamglony, nieobecny.

– Za to, że urodziliśmy się nie po tej stronie magii, co trzeba. – W jego głosie nie było gniewu, tylko zmęczenie. – W tym świecie wszystko musi być albo białe, albo czarne. Dobre albo złe. Czyste albo skażone. – Uśmiechnął się krzywo. – I zgadnij, po której stronie nas postawili.

Zamilkł. Światło lampy zatańczyło na jego twarzy, wydobywając cienie pod oczami.

– Całe życie uczono mnie, że magia to dar – mówił dalej. – Że jesteśmy jej dziećmi, że łączy nas z czymś większym. Ale to kłamstwo, Kilian. – Przechylił głowę, jakby mówił sam do siebie. – Magia nie łączy. Magia dzieli. Wypala granice między ludźmi i wmawia im, że to przeznaczenie.

Kilian chciał coś powiedzieć, zaprzeczyć, ale Ravi nie czekał.

– Gdyby magia nie istniała… może wszyscy bylibyśmy tacy sami. Może Iris nie musiałaby wybierać między miłością a opinią innych. Może ludzie nie musieliby palić domów, żeby poczuć się czyści. Świat bez magii byłby lepszy. Cichszy. Normalniejszy. – Wypuścił powietrze z drżeniem. – A wtedy może ja też mógłbym być po prostu człowiekiem.

 

Updated: 5 Październik 2025 — 00:40

2 Comments

Add a Comment
  1. Warsztatu nie komentuję, bo już od dawna wiadomo, że jest gotowy na Twoją własną powieść :). Czyta się jak zawsze miło, płynnie i przyjemnie.

    Zakończenie ślubu było piękną i emocjonalną sceną, godnym zakończeniem poprzedniego rozdziału. Oczekująca zasadzka, absolutnie wynikająca z rozplanowania napięcia fabularnego, spodziewana i niespodziewana jednocześnie. Najpierw myślałam, że Ravi pojawi się w trakcie ślubu, potem, że trochę później powie Amelii, że o wszystkim wiedział. Właściwa wersja jest najbardziej logiczna. Amelia znika, a więc czeka ją przywitanie w komnacie. Wymiana z Kilianem jest bardzo trafna. „Och, a więc teraz ty prosisz?” było absolutnie w punkt. Kilian mi się kojarzy jako bardzo szara postać. Posiada jakąś empatię i stara się zrozumieć więcej stron niż własną. Jednak, co bardzo ludzkie, bezwzględnie trzyma stronę brata. A skoro przy bracie jesteśmy…

    Retrospekcje rzuciły bardzo dobre światło na motywacje Raviego. Wiele to tłumaczy, jego reakcje są bardzo ludzkie… Ma prawo do nienawiści… Ale wciąż jest ch**em :D.

    Bardzo dobry rozdział budujący napięcie ostatnich nut pieśni Teorii Chaosu :).

    1. Dziękuję <3
      Super jeśli udało mi się faktycznie wprowadzić jakąś szarość w postacie braci Lenos – taki był plan na ten rozdział. 😀
      Co do ostatniego to tak, oczywiście się zgadzam – Ravi nadal jest gnojem, ale teraz przynajmniej nie jest „zły, bo zły”, haha. 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

© 2018 Frontier Theme